Rozdział 3

844 62 69
                                        

Był to późny poranek. Miliony ludzi za oknem ganiający za swoimi sprawami niczym małe mrówki robotnice. Każdy gdzieś podążał pod wpływem chwili, nie zwracając uwagi na otoczenie. Poddenerwowane krzyki, dźwięk klaksonów, karetek, ogólnie jeden wielki chaos. Dzień jak co dzień. Witamy w Nowym Jorku - mieście, które nigdy nie śpi.

Leniwe promyki słońca niepostrzeżenie wkradły się przez szklane ściany apartamentu i otuliły leżącą na olbrzymim łóżku postać.

Ten właśnie mężczyzna rozłożony na zmiętej pościeli z trudem łapał oddech i wydawał z siebie wręcz agonalne jęki. Zmierzwione włosy, blada cera, wory pod oczami, a do tego wszędobylski bałagan mówiły jednoznacznie same za siebie. To była ciężka noc.

Tony Stark niechętnie uchylił swoje powieki i z ciężkim westchnieniem zdał sobie sprawę, że to był naprawdę wielki błąd. Dzienne światło poraziło jego oczy i zgotowało mu jeszcze większy ból głowy, który rozsadzał jego czachę od środka.

- JARVIS, rolety... - zdołał tylko wychrypieć zdartym gardłem, zanim zanurzył twarz w poduszce, która jak się okazało - śmierdziała wymiocinami. Kolejny błąd.

- Już się robi, panie Stark – odpowiedział mu metaliczny głos AI. Następnie usłyszał pracujący mechanizm, który sprawił, że wszystkie okna w apartamencie zostały zasłonięte.

-Ugh...Trzeba ogarnąć ten syf...– dodał, zrzucając z obrzydzeniem poduszkę na podłogę, gdzie leżały jego ubrania z wczoraj i może jeszcze sprzed kilku dni...

- Zanotowałem. Usługi sprzątające pojawią się zaraz po pana wyjściu.

- Świetnie – odetchnął i przewrócił się na plecy, wpatrując się bez większego powodu w sufit.

Jego myśli zaczęły krążyć wokół wczorajszego dnia. Wspomnienia były co prawda bardzo niewyraźne, ale może uda mu się coś odtworzyć.

Jedyne co było dla niego pewne to to, że Pepper zmusiła go do uczestniczenia w jakimś przyjęciu charytatywnym, gdzie zebrały się wszystkie grube ryby z całego miasta. Celebryci, politycy, biznesmeni współpracujący ze Stark Industries oraz wiele innych ważniejszych i mniej ważnych osobistości.

Za nic nie mógł sobie przypomnieć, czego dotyczyła zbiórka pieniędzy, ale cóż, jakoś nie potrzebował na tę chwilę tej informacji. Bardziej interesowało go to, co się stało później.

Po swoim stanie już się domyślił, że musiał się porządnie schlać. To cud, że w ogóle obudził się w swoim własnym łóżku, a nie nie wiadomo gdzie i jeszcze w towarzystwie nieznanej mu osoby. Mimo to taki obrót wydarzeń wcale by mu nie przeszkadzał. Nie byłby to w końcu pierwszy ani ostatni raz.

Ale co sprawiło, że tak bardzo się upił?

Wysilił jeszcze trochę te swoje szare komórki, marszcząc przy tym krzaczaste brwi. Czy istniało coś, co sprawiło, że nagle wpadł na niesamowity pomysł stworzenia zabójczego napoju, którym była mieszanka wódki z whisky?

Jeszcze chwilę leżał w ciszy i mroku, aż w końcu dostał olśnienia. Peter! Ta omega, którą spotkał szczęśliwym trafem w niepozornej kawiarence w dzielnicy SoHo.

Teraz już pamiętał. Był bardzo sfrustrowany, że minął przeszło tydzień, a on dalej nie poczynił żadnych postępów względem tego młodego chłopaka. Poświęcał swój wolny czas (lub specjalnie zrywał się z pracy), by móc odwiedzić młodzieńca podczas jego zmian i jak na razie nie dawało to żadnych skutków. Każda próba zbliżenia się do szatyna poprzez proponowanie podwózki była miażdżona w pył przez irytującą przyjaciółkę Petera. Mimo to nie poddawał się i flirtował, ile tylko się da, starając się zauroczyć młodego studenta, aby finalnie wylądował w jego łóżku. Jednak z każdym kolejnym dniem tracił cierpliwość i nawet zaczął zastanawiać się, czy przypadkiem nie wypadł z wprawy...

WICKED GAMEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz