1

52 6 4
                                    

Ff jest dla osób o mocnych nerwach, jest tu dużo krwi, opisane miejsca morderstw itp. 



W starej stodole w której siedziałem z owczarkiem australijskim, mocno zawiał wiatr. Szkicowałem w moim starym szkicowniku. Jest październik a dwa tygodnie temu mama wysłała mnie na pół roku do chorowitej babci. Miałem jej pomóc z rzeczami które wymagały więcej wysiłku fizycznego, pilnować jej grafiku medycznego i ogólnie doglądać jak się czuje.

Na początku co prawda próbowałem się wymigać szkołą, wtedy jednak przeszliśmy na nauczanie zdalne przez początki covida. Nie miałem więc już wyboru, niecały tydzień później przyjechałem na obrzeża dosyć sporego miasta - Bournemouth. Miasto liczyło około 120 tysięcy mieszkańców, jednak obrzeża zaliczały się wręcz pod wieś.

Nie było tak, że każdy znał każdego. Atmosfera tutaj bywała specyficzna o czym przekonałem się już na początku mojego pobytu tutaj. Wszyscy byli dosyć wredni. Najpierw myślałem, że to może sprawa, iż mnie nie znali, potem jednak zrozumiałem, że po prostu tacy są.

Moja babcia dużo się nie różniła, byłem jednak pewien, iż kiedyś była o wiele przyjemniejsza, po przeprowadzce dopiero zrobiła się tak oziębła.

Nie przejmowałem się tym jednak, lubiłem klimat jaki miało te miasto. Często było burzowo, padał deszcz, słońce rzadko wychodziło, lubiłem deszcz i burzę, zawsze miały w sobie coś co mnie interesowało.

Zatrząsnąłem się z zimna, na dworze było już ciemno, a ja od kiedy tylko zobaczyłem tą małą stodołę, zacząłem tak regularnie przebywać, było cicho i z dala od nieprzyjemnie nastawionych na moją obecność, sąsiadów.

Poczułem jak przez dziury w dachu stodoły, skapują mi na głowę krople deszczu, na początku były lekkie i chciałem je zignorować, jednak z każdą sekundą zaczęły przybierać na sile. Kartki zaczęły mi moknąć, więc szybko zatrzasnąłem szkicownik i spakowałem go do torby.

Nie chciałem wracać jeszcze do przerażającego domu który kształtem przypominał staroświecki zamek. Po kilku chwilach poczułem mocne obawy, przerażenie i zdekoncentrowanie.

Nie wiedziałem jednak skąd te uczucia się pojawiły, nie miałem żadnego powodu do czucia się w ten sposób. Nigdy się nie bałem burzy która szalała gdzieś na zewnątrz. Do ciemności również się przyzwyczaiłem, na dodatek obok siebie miałem latarkę która oświetlała całą stodołę.

Czułem jakby coś zaczęło mnie szarpać za włosy, był to okropnie duży ból. Potem słyszałem jakby szepty w okół mnie, nie wiedziałem jednak co szeptały, na przemian były po prawej i lewej stronie co dekoncentrowało mnie jeszcze bardziej. Postanowiłem z przerażeniem wracać do domu, który w świetle błyskawic wyglądał jeszcze gorzej.

Gdy tylko otworzyłem drzwi, zauważyłem na podłodze kilka kroków ode mnie coś co wyglądało jak ciało, nie ruszające się ciało. Próbowałem jednak wyrzucić to z głowy, zganiając na halucynacje wywołane przez towarzyszący mi niepokój, ewentualnie cień jakiegoś przedmiotu się tak odbijał.

-Babciu?! - Zawołałem, wciąż nie wchodząc całym ciałem do domu, nie wiedziałem co to było za uczucie, jednak coś kazało mi pozostać na zewnątrz.

Nawoływałem jeszcze przez chwilę kobietę, która powolnym krokiem, zeszła ze schodów ze święcą postawioną na talerzyku w jednej dłoni.

-Harry? Co ty robisz na zewnątrz, wracaj do domu. - Odezwała się, jak tylko zauważyła mój kształt ciała w progu drzwi.

Gdy już miałem stawiać kroki do środka, w pomieszczeniu zaczęło mrugać światło, przywrócone najprawdopodobniej dzięki zapasowemu akumulatorowi.

Wtedy też naszym oczom ukazało się wyraźnie zmasakrowane ciało, leżące na podłodze, w tym samym miejscu gdzie myślałem, że odbija się cień jakiegoś przedmiotu.

Pisnąłem przestraszony, zasłaniając dłonią buzię, z przerażeniem cofnąłem się kilka kroków do tyłu. Zapomniałem jednak o psie, który ciągle spokojnie przy mnie stał, przez niego potknąłem się, upadając w błoto utworzone przez deszcz.

Gdy mój tyłek zderzył się z błotem, na niebie pojawiła się kolejna błyskawica, oświetlająca okolice, wtedy też zauważyłem jakąś biegnącą po posesji babci, sylwetkę człowieka.

Zaraz jednak znowu było ciemno i nie mogłem nic zauważyć. Po podniesieniu się, nigdzie nie widziałem babci, tak jakby nagle gdzieś wyparowała.

Z łzami w oczach, podszedłem do leżącego ciała. Mimo, iż szanse były marne, sprawdziłem puls, którego niestety nie było.

Usłyszałem hałas z kuchni. Powoli się tam udając, zauważyłem leżący na podłodze, zakrwawiony nóż. Na sam widok tego, zachciało mi się wymiotować, nie kontrolowałem już lecących ciurkiem łez.

Błagałem tylko w myślach, aby w kuchni nie stał morderca, nieznanej mi osoby.

-Harry! - Gdzieś za mną dobiegł mnie głos babci, ignorując kuchnie, szybko pobiegłem do pomieszczenia z którego, jak mi się wydawało dobiegał głos starszej kobiety. Bałem się, że morderca wciąż jest w domu, a jej zagraża niebezpieczeństwo.

Jednak oprócz zakrwawionej kanapy nic nie zauważyłem.

Rozejrzałem się, mając nadzieję na zauważenie czegoś nowego. Szybko jednak zrozumiałem, jak wielki błąd w tamtym momencie popełniłem. Na ścianie widniał wielki, czerwony napis, krew którą zostało to napisane, spływała po brzydkiej tapecie.

Przy tej samej ścianie, jedna z szafek była uchylona. Stał na niej zazwyczaj telewizor, który tym razem rozbity leżał gdzieś w kącie. Powolnym krokiem podszedłem do szafki, szybko jednak wycofałem się, ledwo nie potykając się o leżącą lampkę nocną, która zawsze stała na szafce nocnej tuż obok kanapy, na której teraz siedziała babcia.

Z szafki dało się zauważyć nieruchomą rękę, po które spływała krew, żeby kroplami rozbić się na wykładzinie.

-Babciu? Co to ma znaczyć?! - Wykrzyczałem, patrząc na niewzruszoną kobietę.

-Nie przejmuj się, to normalne. - Nie powiedziała nic więcej, tylko wstała z kanapy i skierowała się w stronę schodów na piętro.

'To miałeś być ty

Horror story | Larry StylinsonWhere stories live. Discover now