Był 31 października, bezceremonialne święto potworów i wszystkiego co straszne, największy koszmar zagorzałych babć katoliczek (bez obrazy dla tej grupy wyznaniowej), cukrowe żniwa dla dzieci, oraz dzień w którym Louis wraz z dwoma kolegami dopuścił się krwawej masakry byle tylko nie zostać w nocy uduszonym kablem od ukochanej konsoli.
Miejsce w którym się znajdował było małym domkiem, w jednej z biedniejszych i bardziej dzikich dzielnic meksykańskiej Tijuany, urządzonym jak trochę mocniej wulgarny i wystrzałowy pokój zbuntowanego nastolatka. Mimo że szatyn szanował zasadę głoszącą, że ponoć o gustach się nie dyskutuje, neonowy kolor ścian w połączeniu z kanapą obitą w panterkę bardzo kłuł go w oczy i jego osobiste poczucie stylu.
Otoczenie było po prostu zbyt surrealistyczne w porównaniu z tym, co przed chwilą się w nim wydarzyło.
Poprawił czarny płaszcz, który w założeniu miał być częścią jego halloweenowej charakteryzacji (prawdę mówiąc podczas planowania całej akcji całkowicie zapomniał o fakcie, że to święto jest jednym wielkim thrilerowym karnawałem, a samo przebranie może mu się jakoś przydać, więc pięć minut przed wyjściem wrzucił na siebie pierwszą lepszą rzecz wisząca na wieszaku, czyli właśnie wspomniany płaszcz, ułożył na odwal się fryzurę, i uparł się, że jest przebrany za bohatera "Vicious" — Victora Vale'a. Brakowało mu tylko blond włosów, ale tak bardzo nie miał zamiaru się poświęcać).
Na podłodze tuż u jego stóp leżało pięć martwych, troszeczkę zmasakrowanych ciał. W praktyce tylko jedno z nich było tam z jego winy, ale nie miało to większego znaczenia. Zrobił krok w bok, próbując nie wdepnąć w kałużę krwi, aby na Boga przypadkiem nie pobrudzić swoich ulubionych butów (wciąż się zastanawiał co mu strzeliło do głowy aby je założyć na taką okazję) i usiadł na blacie pomalowanego wręcz jebiącą po oczach świetlistoróżową farbą stołu. Jak widać właściciele chcieli żeby całe ich życie wyglądało jak impreza, a dom jak klub nocny bez zasad. Praktycznie im się to udało.
Tomlinson nie trudził się zbytnio z tym, aby nie zostawiać po sobie żadnych śladów. Tijuana była nazywana jednym z najniebezpieczniejszych miast na świecie, gdzie ciężej znaleźć kogoś z czystą kartoteką niż na odwrót, i taka była prawda, bo policja już często nawet nie szukała sprawców wszelakich wykroczeń, dopóki nie było to coś wagi państwowej. A zwykłe morderstwo szarych obywateli na pewno się jako coś takiego nie klasyfikowało.
Drzwi od pomieszczenia cicho skrzypnęły, gdy do środka wkroczył wysoki blondyn, trzymający w ręce szklankę z jakimś bliżej nieokreślonym napojem. Kropla krwi z jego grzywki skapła mu na kombinezon, przez co Louis zastanawiał się czy to wciąż sztuczna substancja użyta do charakteryzacji, czy ciecz którą miał teraz pod nogami.
Choć wbrew pozorom wciąż bardziej zastanawiał go napój niż czerwień, bo z tego co pamiętał to przyszli tu załatwić interesy, a nie chlać.Znaczy nie żeby miał coś przeciwko temu, lubił pić, może tylko niekoniecznie w takiej sytuacji.
Niall uśmiechnął się, zupełnie ignorując okoliczności i wystawił rękę z drinkiem w jego stronę.
— Chcesz? Wódka z colą, nic lepszego nie mieli w barku.Szatyn uniósł brwi do góry, po czym wziął od niego szklankę i upił łyka z zawartości. Następnie odstawił ją na stół obok siebie.
— Malik bawi się w barmana?— Ta, uznał, że mu się nie spieszy do domu i przejrzy co mają w kuchni, żeby jakoś opić nasze... Zwycięstwo — odparł mu, nie do końca wiedząc jak zaakcentować ostatnie słowo.
Bo ciężko niechciany obowiązek, jedyne wyjście z trudnej sytuacji, nazwać zwycięstwem.
— Na pewno wszyscy nie żyją? — dopytał jeszcze, spoglądając przelotnie na zwłoki.
Louis opróżnił szklankę do końca.
— Na pewno.Horan przytaknął, wpatrując się w martwe ciała. Tak jak niebieskooki miał własne przebranie, jednak było ono bardziej dopracowane. Jego strój przypominał postać z "Domu z Papieru", tylko w znacznie ciemniejszych odcieniach.
Jedynym światłem w zasięgu wzroku była sufitowa lampa, którą niechcący uszkodzili "przy pracy", w wyniku czego błyszczała ona teraz ostatkiem sił, nie dając im zbyt dobrej widoczności. Sprawiało to jedynie, że atmosfera była dość mroczna, nawet w tak żywym miejscu.
— Jakby Harry i Liam tu byli, to poszłoby nam pewnie prędzej — rzucił blondyn pod nosem, rozglądając się od niechcenia po rzeczach które albo zniszczyli albo ubrudzili krwią.
Nie byli złymi ludźmi. Mordercami. Znaczy no teraz w świetle prawa to tak, ale mieli dobre powody by to zrobić.
Zwyczajnie byli wyniszczeni przez system i życie.Louis prychnął.
— Zapomnij o nich, zdradzili nas — usłyszeli nagle z korytarza, i oboje odwrócili się w stronę wejścia.
Z ciemności wyłonił się Zayn, również z szklanką w ręce. On natomiast przebrany był za serialowego Lucyfera, więc niemal idealnie wpasowywał się w otoczenie.
Spojrzał się na podłogę, a potem na swoje ofiary, po czym upił wódki ze szklanki.— Okradasz ich dusze z alkoholu, jak ci nie wstyd — rzucił sarkastycznie Louis, schodząc ze stołu i chowając do płaszcza nóż oraz pistolet które tu ze sobą przywlókł. — Spadajmy stąd, chcę się najebać, najeść słodyczy i zapomnieć o tej nocy.
Malik jedynie przytaknął, i już miał zrobić krok w kierunku wyjścia, gdy w tym samym momencie pomieszczenie rozświetliły migające niebiesko-czerwone światła, i dziki pisk syren policyjnych.
— Puta — zaklął Niall, po czym wraz z Zaynem rzucili swoimi szklankami o podłogę by zniszczyć potencjalne dowody.
Louis spojrzał w stronę okna, starając się wymyślić jakiś improwizowany plan wyjścia z tej sytuacji. Nie spodziewał się tego w sumie żaden z nich, ale teraz liczył się czas.
— Idźcie na tył, i biegnijcie do lasu, ja załatwię wam chwilę i spotkamy się w domu, dobra? — rzucił, odwracając się w ich stronę.
Niall i Zayn spojrzeli po sobie niepewnie, ale tylko przytaknęli, wiedząc, że nie mają czasu teraz się o to kłócić czy to kwestionować.
— Uważaj na siebie — rzucili, po czym opuścili szybko miejce zdarzenia zgodnie z wytycznymi szatyna.
Jednak, niestety, nie wiedzieli wtedy jeszcze, że prawdopodobnie widzą go po raz ostatni.
CZYTASZ
Śmierć Na Wynos | 1D
Fanfiction--> Społeczeństwo gardzi ludźmi wykraczającymi poza prawo. Dla nich to wyrzutki, oszuści, kłamcy, osoby które nie mają nic do zaoferowania poza paskudną osobowością i masą własnych problemów. Całkowicie zapominają o tym, że niektórzy nie mieli wy...