Rozdział ~ 4

737 54 118
                                    

Sasuke

Przed uniwersytetem, 17:48, Konoha.

Po prostu odszedł, ten idiota odszedł! Nie liczył się zupełnie z moim zdaniem. Pomińmy fakt, że właśnie zignorował swojego wykładowcę.

— Nie dam mu żyć na tych cholernych studiach.. — mruknąłem do siebie poirytowany.

— Co ty tam bełkoczesz? — podszedł do niego znajomy.

— Zamknij się, Obito.

— Nie ja gadam do siebie, Kakashi miał rację, powinieneś sobię kogoś znaleźć.

— Gówno prawda, do szczęścia i spokoju starczy mi, gdy ten dzieciak obleje.

— Jesteś mściwy, na jego miejscu też bym uciekł — zaśmiał się pod nosem.

— Po prostu mnie zignorował, mam nadzieję że doszedł do domu. W przeciwnym razie mam przesrane u Hatake.

— Postaw się w jego sytuacji, jest tu dopiero pierwszy dzień, a ty już zniszczyłeś mu życie — wzruszył ramionami.

— Nie poradzi sobie, chce mu oszczędzić..

— Przyszedł tu, bo wie co chce robić.

— Czterdzieści innych studentów, których uczyłem mówili to samo — spojrzałem na kompana. — na kolejny dzień się wypisali.

— I w tym tkwi problem, uczysz tutaj raptem drugi rok studencki, a już zniszczyłeś ambicje wielu osób — oznajmił pewnie Obito.

— Zostają najlepsi, gdyby mieli te ambicje to, by zostali.

— Wspominałeś, że ten chłopak ci się postawił.

— Mhm — mruknąłem. — zobaczymy czy wziął sobie moje słowa do serca i się na jutro nauczy.

— Jesteś dupkiem.

— Jestem realistą, nie będę dawał temu dzieciakowi nadziei, że po zwykłym ogólniaku stanie się świetnym kryminologiem.

— Po to są studia i ogólniak, jeszcze się zdziwisz — poklepał go po ramieniu. — Rin już na mnie czeka w domu.. Do zobaczenia, Panie „zniszczę ci życie”.

Na jego głupie słowa tylko prychnąłem i odwróciłem się na pięcie. Zacząłem iść w kierunku swojego auta. Z oddali jeszcze usłyszałem ciche szepty studentek.

To takie irytujące.. — pomyślałem i wsiadłem do samochodu.

Całą drogę jechałem w ciszy, jak co dzień włączam jakąś muzykę na czas drogi tak dzisiaj myślami byłem zupełnie w innym miejscu i nawet o tym nie pomyślałem.

Będąc już na swojej posesji wprost przed swoim domem, oparłem głowę o zaglówek i zerkałem na lusterka. Po kwadransie wyjąłem klucz ze stacyjki i wyszedłem z auta następnie je zamykając.

Niespiesznie kierowałem się w stronę drzwi, a gdy już złapałem za klamkę odczekałem chwilę i niepewnie za nią pociagnąłem.

Zrzuciłem gdzieś torbę w kąt i zdjąłem swoje obuwie. Ogromny dom, niemal willa.

— Wróciłem — powiedziałem nieco przygaszony. — trochę się dzisiaj przedłużyło w pracy, mamo  — wszedłem do pustego salonu, który był łączony z wielofunkcyjną kuchnią.

— To dopiero pierwszy dzień, a już jeden dzieciak mnie zdenerwował.. — opadłem na kanapę i zerknąłem w stronę komody, na której leżała ramka ze zdjęciem młodej kobiety.

Morze łez • SasuNaruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz