Prolog

31.9K 732 1K
                                    

***

4 lata wcześniej.

,, Lecz choćby oczy jej były na niebie, a owe gwiazdy w oprawie jej oczu, blask jej oblicza zawstydziłby gwiazdy.''

William Shakespeare

Tamtego dnia Nowy Jork pogrążony był w deszczowej i ponurej atmosferze. Stałam pod wiatą przystanku przy jednej z przecznic i przestępowałam nerwowo z nogi na nogę. W drodze do domu postanowiłam poszukać tu schronienia. Wokół ludzie łamali parasolki i przytrzymywali swoje kaptury, które lada moment pod naporem powietrza sfrunęłyby z ich głów. Spoglądałam to na ekran smartfona, to ulicę i mijających mnie ludzi. Wtedy kątem oka dostrzegłam chłopaka siedzącego na murku, tuż obok przystanku. Miał na sobie jeansy i czarną bluzę, której kaptur opadał mu na twarz. W dłoniach trzymał telefon i sprawiał wrażenie kompletnie niewzruszonego tym, że padający deszcz robi z niego żywą rynnę, ściekając prosto pod nogi.

- Dziwak - pomyślałam.

Coś jednak mnie w nim zaintrygowało. Może fakt, że miał tak bardzo w głębokim poważaniu wszystko, co się dookoła działo? A może to, że ta scena wyglądała jak z filmu o nastolatku, który, znudzony dotychczasowym życiem, postanowił zbuntować się przeciwko światu. Nagle wiatr zdmuchnął mi z szyi beżowy szalik, a ten w sekundzie pofrunął kawałek dalej.

Jak na złość, tuż pod nogi tajemniczego chłopaka. Zerwałam się gwałtownie z miejsca. Ruszyłam po niego i schyliłam, żeby podnieść. Już prawie go miałam, kiedy nasze dłonie spotkały się w dotyku. Miał taką zmarzniętą skórę. Odruchowo cofnęłam dłoń i podniosłam głowę wyżej, a moje oczy spotkały się z jego - czarnymi jak burzowe niebo. Nieznajomy ciemnowłosy chłopak stał tuż przede mną, trzymając w ręku moją nieszczęsną zgubę. Z bliska widziałam jego twarz dokładniej. Miał bladą skórę, podkrążone oczy i puste, czarne tęczówki. Uśmiechał się jednak szczerze. Tak. Jego uśmiech był zdecydowanie najpiękniejszym zjawiskiem, jakie dotąd widziałam. Niemal natychmiast moje policzki oblał ciepły rumieniec a ja sama zaczęłam nerwowo poprawiać kosmyki przemoczonych włosów.

- Dziękuję - wykrztusiłam zawstydzona, na co uniósł kąciki ust.

- Nie ma problemu. - W jego chłopięcym głosie dało się usłyszeć rozbawienie, najpewniej spowodowane moim mizernym wyglądem. - Chyba lepiej będzie, jeśli schowasz się z powrotem na przystanek - poradził, spoglądając na moje przemoczone do ostatniej nitki ubrania.

- Dziękuję za troskę, ale sam się zbytnio nie przejmujesz ulewą - zwróciłam uwagę, wskazując głową murek.

- Czasem lubię tak posiedzieć. - Wzruszył ramionami. - Taki mój sposób na oczyszczenie z negatywnych emocji. Ty tak nie robisz? - Ściągnął kaptur z głowy, a kosmyk ciemnych włosów opadł mu na czoło.

- Preferuję odpoczynek w domu - odpowiedziałam, na co tylko lekko się uśmiechnął. Wydawał się całkiem spokojny i opanowany mimo rzekomej potrzeby oczyszczenia z negatywnych emocji. Sama jego twarz zdradzała niewiele, ale oczy... w oczach widziałam zmęczenie.

- Noah. - Wyciągnął w moją stronę dłoń, wytrącając z zamyślenia.

- Madison. - Uścisnęłam ją w odpowiedzi.

- Pozostaje mi życzyć ci miłego dnia, Maddy - rzucił pośpiesznie, spoglądając na nadjeżdżający autobus. - Następnym razem pilnuj swojego szalika! - dodał cicho, włożył ręce w kieszenie bluzy i skierował się w stronę pojazdu.

- Miłego dnia, Noah - wyszeptałam, patrząc, jak znika.

W mojej głowie trwała gonitwa myśli. Jaki mógłby być powód zmęczenia tak młodego chłopaka? Jak bardzo źle się musiało u niego dziać? Tego jeszcze nie wiedziałam, ale mnie zaciekawił, bo choć miałam niespełna trzynaście lat, ciągle się czegoś uczyłam i bardzo mnie interesowały odczucia innych. Chciałam wyjść poza swój idealny świat i poznawać różne emocje. A on wydawał się mieć ich miliardy, ale chyba próbował je maskować. Dziwiło mnie to. Sama biegałam do mamy czy taty z najmniejszym problemem.

Jak się później okazało, poznany na przystanku chłopiec również miał trzynaście lat i mieszkał nieopodal mnie. Chodził do innej szkoły, jednak codziennie widywaliśmy się na przystanku, wymieniając ukradkiem spojrzenia, które z czasem zamieniły się w, coraz dłuższe, rozmowy, a skończyły na wspólnym przesiadywaniu na murku. Polubiliśmy się. Kiedy równocześnie kończyliśmy zajęcia, odprowadzał mnie do domu, upewniając się, że jestem bezpieczna. Dyskutowaliśmy o tym, co się dzieje w naszych szkołach, ale też potrafiliśmy rozmawiać godzinami o nowych filmach Marvela. Chodziłam z nim na boisko i oglądałam, jak gra w koszykówkę. Wymykaliśmy się nocą nad jezioro, niedaleko mojego domu i oglądaliśmy gwiazdy, które, wydawało się, świeciły wtedy tylko dla nas. Uczyliśmy się siebie. Nie byliśmy parą, bo w naszym wieku raczej trudno mówić o wielkiej miłości.

Przynajmniej tak sobie to tłumaczyłam.

Byliśmy dla siebie bardziej jak bratnie dusze. On stanowił moją ostoję, do której bardzo lubiłam wracać. Z czasem jednak stał się osowiały, a sińce pod jego oczami malowały się coraz wyraźniej. Był zmęczony i nieobecny, a każda próba rozmowy o tym kończyła się porażką. Aż któregoś dnia po prostu zniknął. Przestał pojawiać się na przystanku i na naszych nocnych eskapadach. Nie grał już w koszykówkę z kolegami. A przecież tak bardzo to kochał.
Tak po prostu zniknął. Było mi przykro. Nie rozumiałam, dlaczego nawet się nie pożegnał.
Czy nie byłam dla niego na tyle ważna? Czy może nie miał nawet czasu, aby to zrobić? Miliony pytań pojawiły się w mojej głowie. Na żadne z nich nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi.

Poczułam, że ściska mi się żołądek. Nagle pojawił się nieprzyjemny, przeszywający duszę ból. Jeszcze zanim zniknął, byliśmy razem nad naszym jeziorem. Oglądaliśmy niebo, a nasze gwiazdy bacznie się nam przyglądały. Obiecywał mi wtedy być ze mną na zawsze. Patrzył w oczy i mówił to z pełnym przekonaniem. Nie miało znaczenia, że byliśmy tylko dzieciakami. Zacisnęłam drżące dłonie w pięści, a pod przymkniętymi powiekami pojawił się obraz tych wspomnień. Były najpiękniejsze. Były tym, co pragnęłam zapamiętać na zawsze.

Siedzieliśmy nad jeziorem. Przez plecy miałam przerzucony koc, bo noce były coraz zimniejsze. Noah siedział obok i cicho liczył gwiazdy. Obserwowałam go z fascynacją, jak za każdym razem, gdy to robił. Często powtarzał, że ich widok go uspokaja.

Kochał noc. Czasem odnosiłam wrażenie, że kochał ją bardziej niż wszystko inne.

- Chciałbym coś ci obiecać, Maddy. - Spojrzał w moją stronę.

- Tak? - odparłam cicho, wpatrując się w jego czarne tęczówki.

- Dopóki te wszystkie gwiazdy będą świecić jasno na niebie, nic nie zniszczy naszej przyjaźni.
To będzie nasz własny kawałek nieba. - Uniósł głowę.

- Obiecujesz? Tak na zawsze? - spytałam, rumieniąc się.

- Obiecuję ci te wszystkie gwiazdy. Na zawsze. My, gwiazdy i to niebo, które nam się przygląda. - Uśmiechnął się, w ten swój idealny sposób.

Obiecuję. Na zawsze...

Nagle wszystko zrozumiałam. Był oschły, skryty i dość cichy. Często wpadał w zdenerwowanie i raczej stronił od ludzi i rozmów z nimi. Grając w koszykówkę, próbował uciekać od rzeczywistości, a mi za wszelką cenę starał się udowodnić, że jestem warta więcej, niż mi się wydaje. Gdyby ktoś zapytał mnie, czy dotknęłam kiedykolwiek miłości - tej czystej, prawdziwej i szczerej, tej nastoletniej i najpiękniejszej, - odpowiedziałabym, bez żadnego zastanowienia, że tak. Ten ciemnooki chłopiec był moją miłością. Prawdziwym szczęściem i ulubionym człowiekiem. Nie była to miłość jak u dorosłych, ale była nasza. Ta pierwsza i rodząca się z przyjaźni. Ja byłam jego drogą, a on rozjaśniającym ją światłem. Wiedziałam, że każda przeszkoda, jaka pojawi się na naszej drodze, będzie łatwiejsza do pokonania, jeśli zrobimy to razem. Mogliśmy dotknąć gwiazd. Gwiazd, które mi obiecywał.

Ten uroczy czarnowłosy chłopiec symbolizował dla mnie wszystko.

Był moją pierwszą prawdziwą miłością.

A chyba każdy takiej potrzebuje, prawda?

***


Miłego czytania!

Social:

Insta: _weronikaschmidt.autorka
Twitter: _Verczii
Tiktok: _Verczii

Obiecałem ci gwiazdy [JUŻ W SPRZEDAŻY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz