lekcja 6: akcent i chemiczne truskawki

746 89 67
                                    

alexa, play russian soul, skott
lekcja 6: akcent i chemiczne truskawki

Moja nienawiść do wczesnego wstawania pojawiła się już pierwszego dnia przedszkola, kiedy okazało się, że to nie ja będę terroryzował opiekunkę poprzez wrzask o siódmej rano, tylko ona sterroryzuje mnie, wstrętnie uśmiechając się do myśli, że chociaż połowę dnia, za który i tak Liz Hemmings jej zapłaci, spędzi przeglądając facebooka przy piciu kawy w pobliskim barze.

Dobrze wspominam swoje opiekunki, co nie zmienia faktu, że one niekoniecznie dobrze wspominają mnie, bo jako dziecko byłem bardzo stanowczy i zadawałem całą masę głupich pytań. Niańczyły mnie głównie nastoletnie córki sąsiadów, których ulubionym zajęciem było upijanie się wieczorami na imprezach, albo obsmarowywanie celebrytów w sieci. Co nie stanowiło problemu, póki nie nauczyłem się mówić.

Moje pytanie odnośnie globalnego ocieplenia i tego dlaczego cancelujemy przeciętnych ludzi, klaszcząc Kardashiankom w drugiej klasie podstawówki, zostało zbyte poprzez włączenie kolejnego odcinka reality show o tej rodzinie. Gdy chciałem się dowiedzieć czym jest popyt i podaż w klasie szóstej, zostałem przeciągnięty po długaśnej kolejce centrum handlowego i musiałem udawać, że potrzebuję łazienki, bo mam napad choroby żołądkowej, żeby tylko dopchać się po nowego Ipoda, a gdy zainteresowała mnie ochrona praw zwierząt, zostałem zobligowany, aby wybrać Yorka do torebki.

Nie miałem najlepszych wzorców dorastając, choć nauczyłem się podstawowej zasady funkcjonowania w społeczeństwie: nigdy nie skarż na swoich. Za bycie usłuchanym, mogłem siedzieć do północy przed plazmą i grać w brutalne gierki, koledzy przesiadywali w moim krytym basenie bez konieczności informowania o tym mamy, natomiast na każdą imprezę szkolną przychodziłem z ładną, starszą dziewczyną i tylko Calum wiedział, że to jedna z moich opiekunek.

Czasem zastanawiałem się nad tym, czy gdybym nie poszedł do internatu, nadal byłbym przez kogoś nadzorowany. To nie tak, że Liz nie poświęcała mi ani chwili, bo kiedy już miała wolne, rozkładaliśmy planszówkę, albo jechaliśmy gdzieś razem. Mimo to tych dni, gdy mogła skupić się na mnie było w roku całkiem niewiele, wliczając w to święta oraz urodziny. Rozumiałem jej zapracowanie, zarówno z odbieraniem telefonów w niedzielę, ale dzięki temu przynajmniej miałem pełny obraz tego jaka będzie moja przyszłość i całkiem mi to odpowiadało. No... Z pominięciem nastawiania budzika prędzej, niż na dziewiątą rano.

Michael Clifford zupełnie inaczej radził sobie z pobudką. Może nie wstawał już tak prędko, jak w pierwszym tygodniu września, ale i tak robił to zdecydowanie zbyt szybko oraz zbyt gwałtownie. Potrafił stworzyć niebywałą wręcz do przebicia barierę hałasu ubierając się, albo wdeptując w moje porozsypywane na podłodze podręczniki.

Tego poranka jednak nie obudziło mnie irytujące piczenie jego komórki, ani donośne „auć", gdy uderzył się o coś małym palcem od stopy. Wtedy miałem wrażenie, że on wrzeszczy, a nie mówi i to na dodatek jeszcze jakieś nieistniejące słowa w nerdowskim języku.

Przewróciłem oczami, które dopiero co otworzyłem, mordując wzrokiem ścianę. Chciałem założyć poduszkę na głowę, lecz to nie przyniosło rezultatu, bo on nadal nadawał, z każdym słowem jakby coraz głośniej. W końcu zacząłem wyłapywać gdzie stawia kropki, aż wreszcie uświadomiłem sobie, że to są pełne zdania, a na dodatek jego każde „r" brzmi twardo. Zmarszczywszy nos obróciłem się w stronę owiniętego kołdrą chłopaka, burczącego do telefonu. Wtem przestał mówić, słuchał kogoś po drugiej stronie, by koniec końców się zaśmiać.

- Dlaczego wzywamy demony o... - Podniosłem własny telefon. – Siódmej? Myślałem, że spotkanie czarownic odbywa się na Łysej Górze, nie w akademiku. – Zignorował mnie. Może naprawdę go coś opętało?! – Michael! – rzuciłem w niego poduszką.

anti-romantic {zawieszone}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz