Oczywiście zapieram się rękami i nogami jednak, w miarę upływającego czasu i napoju owocowego litrami przelewanego z rąk do rąk, coś dziwnego mąci mój umysł, nie wiem, jakieś przeczucie, szept w głowie: ''uspokój się. Odpręż.'' Tak też czynię.
-A-a oto przed wami kandydatka pierwsza, Thorston Szpadka!
I dopiero wtedy się zaczyna.
Wysoka dziewczyna chwiejnymi krokami mija ogniska i kieruje się w moją stronę- co jakiś czas wypina tyłek do tyłu lub kręci nim na wszystkie strony w perwersyjnym tańcu ale mi, o dziwo, pasuje to jak najbardziej. Z wypiekami na twarzy i dźwięcznym śmiechem na ustach śledzę, jak przybliża się do mnie coraz bardziej i bardziej. Teraz niemal czuję w ustach jej przyśpieszony, nierównomierny oddech, nachyla się nade mną, jej kolano znajduje się między moimi udami, palce gdzieś w okolicach obojczyków, usta milimetry od moich, a ja nadal się śmieję -chyba nawet wtedy gdy nieprzyzwoicie beka mi prosto do lewego ucha a potem, zdezorientowana traci równowagę i jak kłoda zatacza się do tyłu.
-Czyżby kandydatka chciała się wycofać?
-A c-co jeśli... ja też szukam partnera, albo... albo partnerki, co? -czka przez chwilę ale, zauważywszy klęczącą przy ognisku Astrid przestaje i w kilku susach do niej doskakuje. Tak blisko, jak nigdy dotąd.
-Dobrze, to w takim razie werdykt jaśnie panie!
-Uh, chrzanić werdykt. -syczy przez zaciśniętą szczękę i w tym samym momencie traci jakiekolwiek zainteresowanie tym, co dzieje się wokół niej, dając nam jednocześnie do zrozumienia, żebyśmy odchrzanili się od niej już na dobre. Nie przewiduje jednak jednego- że będziemy raczej zaciekawieni tym co robi, bo gdy rzuca się na blondwłosą Hofferson męska część widowni wydaje z siebie nieprzyzwoite -delikatnie rzecz biorąc- pełne dzikiego pożądania wycie z zachwytu. Bliźniaczka natomiast przewraca rechoczącą w najlepsze dziewczynę i obie lądują kilka metrów od huczącego wesoło ognia, obcałowując się nawzajem w każde możliwe nieosłonięte miejsce.
-Bez jaj! -Śledzik na widok Astrid podgryzającej Szpadkę w ucho wyciera krew, z nieznanego powodu cieknącą mu po podbródku, ale nadal nie rusza się z miejsca, wpatrując się w scenę jak urzeczony w malowane cielę. -Bez jaj. -i krzyczałby tak zapewne aż do rana, gdyby nie chichoczący Mieczyk który, zebrawszy wielkie cielsko kolegi pod boki, rusza z nim w stronę legowiska smoków.
-Chodź stary, musisz się ogarnąć. Znaczy, muszę ci pomóc się ogarnąć, znaczy... na Gorloga, co ja najlepszego gadam? Czy my się aby nie naćpaliśmy?
-Szczerbata Mordko, idziemy do... no właśnie, gdzie idziemy? -Śledzik zamglonym spojrzeniem kreśli koła w ugwieżdżonym powietrzu.
-Do twojego smo-znaczy, Księżnisi.
-Hura, idziemy do Księżnisi! -woła jeszcze Ingerman, ale my jesteśmy już zbyt pochłonięci widokiem dziewcząt klepiących się aktualnie po pośladkach. Śmieją się i zataczają koła, raz w jedną, raz w drugą stronę, jeszcze przez kwadrans wymieniając ze sobą tonę śliny i robiąc przy tym masę kolejnych zbereźnych rzeczy aż w końcu, chyba choć odrobinę trzeźwo wyglądające, znikają w gęstwinie lasu.
Gwiazdy lśnią na płachcie kruczo-czarnego nieboskłonu, ogień wesoło huczy, smoki gdzieś w oddali parskają cichutko, a my -to znaczy ja i Sączysmark, jedyni pozostali w obozowisku- przez dłuższą chwilę trawimy w ciszy zachowanie zdziczałych koleżanek.
-No, stary, wszystkie twoje kandydatki pouciekały. Moje kondolencje, Czkawka. -odzywa się w końcu ciemnowłosy. Przewraca się na drugi bok, a ja widzę przez ognistą łunę jego śmiejące się w podnieceniu oczy. -Jak ty to robisz, że przed tobą wszystkie się chowają, co?
Pociągam pokaźny łyk z drewnianego kufla i krzywię się nieznacznie, czując w gardle ostre pieczenie -gdybym był sobą, pewnie zainteresowałbym się bardziej czym naprawdę jest owy napój, nie wiem, wyczułbym chociaż duszącą woń spirytusu, teraz jednak senność i próba odpędzenie zamglonego obrazu to jedyne, do czego jestem zdolny.
-D-daj już sobie spokój. Całe to szukanie partnera jest mo-mocno przereklamowane. Przecież i tak wiadomo, że... że gdybym chciał, to mógłbym mieć kogo zechcę. -wypinam pierś do przodu i tłukę się po niej pięścią, ale cała ta akcja i tak kończy się dość pokracznie, bo w ramionach Sączysmarka, na którego niezdarnie upadam, tracąc równowagę.
-Wiking do wynajęcia, co? -ciemnowłosy aż trzęsie się cały ze śmiechu, między atakami czkawki popijając z tego samego kufla co ja wcześniej. O dziwo, nie pomaga mi też wstać, a gramoli się z pleców i siada tuż obok mnie, swym oddechem rozsiewając wkoło duszącą woń nektaru owocowego.
-Obawiam się jednak, że został ci jeszcze jeden kandydat.
-Uh, prosiłem, żebyś dał sobie spokój z tym całym...
-To oznacza tylko jedno- natychmiastowe, bezkompromisowe zwycięstwo. Co zrobisz z takowym zwycięzcą? Czy czeka go może jakaś nagroda? -mruczy mi do ucha, po czym muska moje usta swoimi mocno, rozchylając je szybo, mocno i bez uprzedzenia. Reakcja, mimo rozleniwienia z wypitych litrów, jest niemal natychmiastowa: przyciskam chłopca do siebie, aż ten upada na mnie całym swym ciężarem. Nic sobie z tego nie robiąc, wpijam się w jego wargi łapczywie, rękoma obmacując okolice jego umięśnionego torsu. On zsuwa się niżej, palcami błądzi jeszcze niżej aż natrafia na skórzane zapięcie od moich spodenek- chwilę traci na rozpięcie sprzączki, ale gdy wreszcie pozbywa się ze mnie zbędnej ilości ubrań wierzchnich uśmiecha się triumfalnie... i, na Gorloga, jak władczo. Ja także wyszczerzam zęby w uśmiechu, ale to już później, gdy chcąc w końcu przejąć inicjatywę, za włosy ściągam go na dół. Walczy, wyje, szczęka zębami, ale w końcu się poddaje, ustępując moim świerzbiącym już nieco palcom. I zabawa zaczyna się od nowa! Obkręca się ze mną w objęciach kilka razy i, jakże by inaczej, wykorzystuje fakt, że stoję -a raczej słaniam się na drżących nogach- tyłem do niego. Za to bezceremonialne złapanie za pośladki musi ponieść jednak słoną karę, dlatego i ja go łapię, tyle że nieco niżej no i z przodu. A że wkładam w ten gest sporo nagromadzonej siły, to Sączysmark ostatecznie wydaje z siebie już nie tylko gniewny pomruk ale także rozleniwione pojękiwanie, co zachęca mnie właściwie jeszcze bardziej.
-Czkawka?!
''Nie musisz się tak drzeć, przecież jesteś tuż przy mnie, baranie." -już przychodzi mi na myśl, ale zaraz potem uświadamiam sobie, że ciemnowłosy ma zatkane usta -moimi, dokładnie rzecz biorąc- a więc nie mógłby wydać z siebie żadnego odgłosu (no, pomijając jęki i postękiwania, ale to już zupełnie inna sprawa) Któż jest więc właścicielem owego, niosącego się echem, tubalnego głosu?
Nagle zdaję sobie sprawę kto to taki, a to dokonanie powoduje, że w zaledwie kilku mrugnięciach okiem odrywam się od pogrążonego w transie Sączysmarka; kolejne chwile to już niemal gonitwa z samą śmiercią. Trzy sekundy na wskoczenie w spodenki, cztery na poprawienie koszuli, dwie na przygładzenie sterczących w nieładzie, przepoconych kosmyków. W umyśle nieustannie krąży mi myśl -oczywiście oprócz kompletnego mętliku w głowie i niepokojącego dudnienia- ''co takiego wielkiego właściwie by się stało, gdyby wódz przyłapał syna liżącego się z innym facetem'', dlatego gdy na polanie pojawiają się kolejno zwaliste sylwetki Stoika, Pyskacza i Tornado, smoka wodza, dla pewności odsuwam się od zdezorientowanego kolegi na odległość dobrych paru metrów.
Pogramy w spostrzegawczość, tato. Dziesięć punktów i trzy szalomy, że nie zauważysz niczego stojącego.
-O-och tato! Rany Julek, na zęby Gorloga, co za niespodzianka!
-Cisza mi tu!
-A-ale tato, stało się coś, że jesteś taki rozsierdzony?
Brawo, Czkawka. Używając trudnych zwrotów nie uratujesz się przed śmiercią przez uduszenie od łapsk własnego ojca.
-CZKAWKA. Szukaliśmy was na Wyspie Smoków, tam gdzie mieliście być. A wy co? Nico, bo was tam nie było!
-No tak, bo wiesz, tak się składa...
-Cisza! Pyskacz, beczka! Ale to migiem, na Thora ciężkiego!
Delikatnie -powtarzam, delikatnie- zdenerwowany ojciec podchodzi do mnie i rozkazuje mi wstać, a ja... uwierzcie, próbuję. Tyle, że te próby kończą się niczym innym jak upadkiem na ziemię, dopiero teraz bowiem zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo kręci mi się w głowie.
-Co ty... -jedną ręką podnosi mnie za fraki, buja przy tym tak bardzo, że wywołuje chęci zwymiotowania całego dzisiejszego obiadu i kilku rybek na dokładkę. -Przecież ty jesteś całkowicie zalany! Reszta te... no właśnie, a gdzie reszta? -rozgląda się po obozowisku, a gdy natrafia na spojrzenie zanoszącego się przeraźliwym, charczącym chichotem Sączysmarka, traci nad sobą panowanie po raz kolejny, bo odstawia mnie (już wymiotującego), niczym wór wołowiny i kręci z niedowierzaniem swoją wielką głową wikinga.
-Ale nie będziesz krzyczał, papo?
-No, chłopak -macie oficjalnie przesrane. -rozlega się tubalny śmiech Pyskacza, od którego moja czaszka pęka na tysiąc drobnych kawałków.
***
-To przez ciebie i ten twój soczek owocowy harujemy jak woły. Moje gratulacje!
-Trzeba było go nie pić, tak czy nie? Po za tym, to właśnie ojciec dał mi beczkę z wesela i to niby on twierdził, że to nektar, domowy wyrób pani Thorston.
-Mojej matki?
-Naszej matki?! Przecież ona nie umie odróżnić drobiu od wołowiny, ani posługiwać się dobrą stroną noża, wybacz mamusiu, a co dopiero mówić o jakimś pieprzonym alkoholu!
-Ale to na pewno tylko mocniejszy trunek? Kompletnie nic nie pamiętam z tamtej nocy i, uh... do tego ten potworny ból głowy.
-Co ty, baba jesteś, że się tak rozklejasz?
-Wyobraź sobie, że tak, jestem kobietą. Po dowód zgłoś się później, a teraz... sam trunek, tak?
-Nie byłbym tego taki pewien, Astrid. Szkoda, że Stoik nas nakrył, w końcu cały plan zakładający poszukiwania partnerk...partnera dla Czkawki spalił na panewce.
-Co, nie alkohol? N-nie spirytus?!
-I ty się, jak Gorloga kocham, martwisz o szukanie partnera, baranie?
-Czkawka, Sączysmark, Szpadka, spokój!
-PYSKACZ?
-Rozwiążę wasze obie sprawy, tak dla jasności. Po pierwsze, problem z PARTNERKĄ rozwiąże się sam, bo Stoik rozkazał, byście w ramach kary obsługiwali gości podczas wesela. A po drugie, Astrid... nie chcę cię martwić, ale Sączysmark ma rację. Ta beczka nie była przeznaczona na ślub Ingermana z Potylicą ani nie zawierała krzty spirytusu...
-CO?
-T-to co w takim razie, do cholery...
-A teraz, do sprzątania, zanim łby pourywam.
-Pyskacz, odpowiedz co w niej było!
-Migiem!
***
-Mam nadzieję, że nie wygadałeś się dzieciakom o wywarze z tego paskudnego ziela, co?
-Stary, za kogo ty mnie masz. Ale ja sobie przypomnę ciebie i Walkę, dwadzieścia lat temu, na imprezie z okazji...
-Pyskaczu, dosyć.
-No wiesz, moje magiczne wspomagacze spłonęły dawno temu, w ogniu piekielnym. To były czasy, Stoiku. Tak... co to były za czasy!
***
CZYTASZ
Partner potrzebny od zaraz
Fanfiction[Czkawka x Sączysmark] [Astrid x Szpadka] [Śledzik x Mieczyk] * Czkawka, Astrid, Szpadka, Mieczyk, Sączysmark i Śledzik w komedii prosto z wyspy Berk. * Grupka przyjaciół wybiera się na biwak, niestety, zamiast beczki z napojem zabierają... beczkę n...