Sala koncertowa pogrąża się w mroku, co wywołuje niemałe poruszenie wśród zgromadzonej w niej publiczności. Ludzie szepczą między sobą, wymieniając opinie i przypuszczenia na temat tego, czym po raz kolejny zostaną uraczeni, jaki widowiskowy występ będzie im dane zobaczyć. Kilkuminutowa cisza, cisza żarząca się setkami zielonych punkcików, podsyca napięcie, podwaja intensywność szemrzącego oczekiwania. Ktoś krzyczy nazwę zespołu, ale jego głos znika, tonie w morzu szepczących lampek. Ciemność zalegająca na scenie jest nieprzenikniona, uporczywie wzbrania się przed bijącym z trybun blaskiem. Dopiero kiedy jej centralny punkt zostaje oświetlony biało-błękitnym światłem reflektora, z setek piersi wyrywa się westchnienie zachwytu. Wszyscy wiedzieli, że czeka ich tego wieczora jakiś duet, nikt jednak nie spodziewał się, że będzie to występ lidera i maknae zespołu.
Oczy wielu fanów zostają uwięzione przez piękno zasiadającego za fortepianem Taemina. W białej koszuli i ozłacającym jasne włosy świetle, wygląda jak anioł, zbyt idealny i nieosiągalny, by zanegować jego przynależność do sfery sacrum. Jego palce poczynają tańczyć na czarno-białej ścieżce, wypełniając rozgorączkowaną przestrzeń niebiańską melodią. Po drugiej stronie instrumentu, wsparty na ramieniu, stoi Onew, także odziany w biel. Jego spojrzenie również utkwione jest w Taeminie, a wyraz twarzy lidera pozostaje dla zgormadzonej na sali publiczności zagadką. Odgrywany na fortepianie wstęp dobiega końca, powodując falę głośnego aplauzu dla zdolności muzyka. Onew unosi mikrofon do ust, powoli oddalając się od instrumentu.
Pierwsze nuty piosenki tańczą z błękitem świateł, a publiczność wzdycha zgodnie, nareszcie mając przyjemność usłyszeć delikatny głos lidera zespołu. Onew nie ogląda się za siebie, krocząc ścieżką świateł, balansując na skraju zalegających w kątach cieni. Kolejne nasiąknięte nostalgią słowa opuszczają jego usta, prześlizgują się po przecinających przestrzeń trajektoriach fortepianowych nut, znajdują swoje miejsce w rozrzewnionych sercach odbiorców. Tłum faluje, unosząc z szumem szeptów dźwięczność muzyki. Fani niemieją, bez reszty oczarowani zwiewną sylwetką pianisty i wrażliwością wypisaną na twarzy wokalisty. Onew bezbłędnie odnajduje kolejne dźwięki, wyławia je z mroków i cieni, tkając z nich jedyną w swoim rodzaju opowieść o smutku w szczęściu. I choć większość uczestników koncertu bez problemu rozumie słowa piosenki, a każdy widzi jasno i wyraźnie gamę błękitno-złotych emocji, malujących się na twarzy wokalisty, nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, co dzieje się w sercu i umyśle artysty. Fani szeptem wychwalają jego zrozumienie dla muzyki, jego całościowe wczucie się w melodię. Nikomu jednak nie przychodzi do głowy, że ów występ stanowi dlań jedyny manifest uczuć, zakamuflowanych pod koncertowym szumem, ukrytych przed rozumami odbiorców w rażącym blasku sceny.
Onew czuje. Czuje napływające od strony fanów westchnienia, mające dodawać mu energii. Czuje ciężar trzymanego w dłoni mikrofonu. Czuje jasność światła, ozłacającego jego samotną sylwetkę. A nade wszystko czuje wibracje podłogi, uginającej się pod mocą wygrywanych przez pianistę tonów. Onew czuje obecność Taemina za swoimi plecami. Zamykając oczy widzi jego smukłą sylwetkę, pochyloną nad klawiaturą, kiwającą się miarowo, dostrajającą się do płynącej melodii. Złote włosy przesłaniają ciemne oczy, dodatkowo podkreślając łagodność rysów. Luźna i niedbale zapięta koszula potęguje artyzm i czarujące piękno zaklęte w tej drobnej postaci. Onew celowo nie ogląda się za siebie, z rozmysłem topiąc wzrok w jaśniejącej przed nim ciemności sali. Tego wieczora może sobie pozwolić tylko i wyłącznie na iluzję wspólnie tworzonego piękna, jedyny sposób na uzyskanie chwilowego powiązania dwóch dusz, którym przeznaczone jest oddzielne bytowanie.
Dźwięki łączą się w słowa i zdania. Onew śpiewa całą swoją duszą; duszą stworzoną do współpracy z taeminową muzyką. Duszą stęsknioną i samotną, od lat tańczącą w blasku tych samych uśmiechów, które wywoływały również gorzkie łzy. Onew śpiewa, a sala płacze nad niedostrzegalnym dla siebie bólem, zaszyfrowanym umiejętnie w patosie twórczej wrażliwości. W obliczu podniosłości chwili wokalista pozwala sobie na chwilowe puszczenie wodzy fantazji, na utonięcie w prądzie niosącym ze sobą obrazy pewnego samotnego i podporządkowanego blaskowi drugiej osoby życia.
Onew pamięta tamten dzień, pamięta go aż nazbyt wyraźnie. Tamten letni poranek, który zmienił dlań oblicze świata. Przepełniony niewymuszoną nieśmiałością uśmiech i dwa ciemne punkciki oczu, obserwujących go uważnie, oczekujących, szukających ciepła w natłoku zimnej rywalizacji. Onew nie bez trudu znalazł w sobie to ciepło, które z otwartym sercem podarował swojemu młodszemu koledze, potrzebującemu, zagubionemu między pasją i ciężką pracą, a dziecinną jeszcze potrzebą opiekuńczości i bezpieczeństwa.
Odłamki przeszłej rzeczywistości, odbijającej głębię błękitu w toni czyichś oczu, wirują wokół muzyka, znajdując upust w kolejnym tonie, wyśpiewanym ze zdwojoną mocą. Z siłą stanowiącą jedyną przyjaciółkę bólu. I nawet w tym, choć każdy widzi, nikt nie dostrzega prawdy, czającej się tuż za cieniem rzęs, gromadzącej się w lustrach duszy w postaci łez.
Naraz Onew wspomina te wszystkie ciche dni, biegnące zbyt szybko, odgrywane w akompaniamencie harmonizujących się z dwoma głosami dźwięków miasta. Tamte godziny spędzone wspólnie na dachu sali treningowej, tamte minuty, podczas których dwaj chłopcy o wielkich sercach i równie ogromnych ambicjach, sakralizowali swoje marzenia, wyśpiewując kolejne przepełnione nadzieją słowa ku bezkresowi nieba. Zdawało się wtedy, iż mogą osiągnąć co zechcą, jeśli tylko nabiorą odpowiednią ilość powietrza do płuc, i wykrzyczą jasność przyszłości całemu rozciągającemu się u ich stóp światowi. I tak też się stało.
W natłoku zalewającego szkliste spojrzenie smutku, Onew pozwala sobie na ledwie zauważalne wykrzywienie ust, subtelną oznakę czułości dla wszystkich ciepłych uśmiechów i kapryśnych grymasów. Dla wszystkich żartów i humorów. Dla każdego zwycięstwa, okupywanego godzinami wysiłku. Dla wspólnego sukcesu, dla piękna które współtworzyli, którym dawali ludziom światło. Onew dobrze pamięta te krótkie chwile, niespodziewanie przestawiające jego dotąd spokojne serce na zupełnie nowy tor. Te momenty, w których jego młody przyjaciel robił coś zupełnie pospolitego, a mimo to pozostawał niepospolity. Kiedy to rujnował listę priorytetów swoim głosem, burzył głębokie skupienie swoim uśmiechem, przekreślał porządek świata blaskiem swoich ciemnych oczu.
Podążając ścieżką wspomnień, Onew wita się z jaśniejącym refleksem tego jedynego w swoim rodzaju uczucia, kołaczącego się nieustannie w piersi od tylu długich lat. Uczucia, którego niegdyś uczył się, które poznawał w samotności, zdany jedynie na swój zdrowy rozsądek, pozostający jednak w ubezwłasnowolniających sidłach pewnego zbyt ciepłego i zbyt przyjaznego uśmiechu. Uczucia, którego nie śmiał odsłonić nie tyle przed światem, co przed nieskazitelnym blaskiem pewnych ciemnych oczu. Zamiast tego, Onew trwał. Był zawsze w pobliżu, na tyle odważny by tonąć w głębi spojrzenia, ale też na tyle rozsądny by nie pozwolić sobie na zniszczenie tego budowanego wspólnie piękna. Piękna zwanego przyjaźnią.
Pianista z pasją maluje w przestrzeni melodię refrenu, a Onew czuje. Czuje, że siedzący za nim chłopak po cichu wyśpiewuje te same słowa co on, nieświadom jednak, jak wiele one znaczą, ile przekazu, ile błękitnych myśli ze sobą niosą. Nieświadom mnogości nieprzespanych nocy, nieświadom ilości przelanych w bezradności łez. Łez, które niepostrzeżenie gromadzą się w polu widzenia, wraz z kulminacyjnym momentem utworu, które jako ostatnie strażniczki pokoju spływają bezdźwięcznie po policzkach artysty, synchronizując się z przemierzającą serce rzeką smutku. Tłum słuchaczy szumi w zgodnym westchnieniu, płacze nad pięknem artystycznej duszy, a Onew wspomina te wszystkie chwile, w których bariera powietrza stawała się niemożliwa do sforsowania dla spragnionych dotyku dłoni, dla wiecznie wybrakowanych i samotnych ust. Ciało pozostało skrępowane przez rozsądek, a wargi milczały, wciąż uśmiechnięte, wciąż pełniące swoją rolę, jako skarbnica uśmiechu, źródło potrzebnego Taeminowi ciepła ze strony przyjaciela.
Onew występuje z nim i dla niego, kryjąc rozpacz serca w rozkwicie dźwięcznego smutku.***
- Hyung... - cichy głos wyrywa Onew z głębokiego zamyślenia, w którym utonął zaraz po zejściu ze sceny, kiedy to świat pozwolił mu zmyć z twarzy uśmiech, złapać krótki moment wytchnienia od zdradliwego optymizmu, ogarniającego go w blasku fleszy. Lider unosi głowę ostrożnie, niepewny czy będzie w stanie po raz kolejny spojrzeć w te oczy, bez których widoku nie przeżyłby choćby jednego dnia. Taemin wpatruje się w przyjaciela z niepokojem wypisanym w nieznacznym zmarszczeniu brwi. - W porządku? - pyta z właściwą sobie prostotą, w szalony sposób kontrastującą z mętlikiem panującym w głowie i w sercu Onew. Lider przez chwilę zastanawia się nad szczerą odpowiedzią, ale w końcu ogranicza się do skinięcia głową. Taemin uśmiecha się łagodnie, w ten szczególny, niezaprzeczalnie szczery sposób, i opiera się o ramię przyjaciela. - Byłeś niesamowity, tam, na scenie... - mówi cicho, nie kryjąc podziwu wybrzmiewającego wyraźnie w jego głosie. Onew zawiesza wzrok gdzieś w szarościach sufitu, jednocześnie chłonąc znajomy zapach, znajome ciepło. Gdyby ktoś uważnie mu się w tamtym momencie przyjrzał, mógłby bez trudu wyczytać jawną tęsknotę, mętniejącą w toni oczu. Trwa to jednak zaledwie przez kilka sekund, potrzebnych na zebranie wystarczającej ilości siły.
- Obaj byliśmy - mówi, zdobywając się na jeden ze swoich najjaśniejszych uśmiechów; uśmiechów godnych tylko jednej osoby, wykreowanych jedynie na jej potrzeby. Taemin wypełnia ciszę swoim śmiechem, po czym bez słowa podnosi się z miejsca i znika za framugą drzwi. Wraz z nim gaśnie niepotrzebny już nikomu uśmiech.
CZYTASZ
Rainy Blue // Ontae
FanfictionCiemność zalegająca na scenie jest nieprzenikniona, uporczywie wzbrania się przed bijącym z trybun blaskiem. Dopiero kiedy jej centralny punkt zostaje oświetlony biało-błękitnym światłem reflektora, z setek piersi wyrywa się westchnienie zachwytu. W...