.

457 56 23
                                    


Nie zliczyłbym, ile razy senna wizja Patroklosa obudziła mnie w nocy. Zawsze gwałtownie wstawałem i szarpałem leżące obok mnie ciało, tylko po to, by po chwili zorientować się, dlaczego nie reaguje. Patroklosie zaczekaj, zaczekaj na mnie.

Był już blady, ale ja dalej widziałem w nim tego pogodnego i roześmianego chłopca z Pelionu. Wtedy był w pełni szczęśliwy. Wtedy ani ja, ani on nie mieliśmy żadnych problemów. Wtedy nie baliśmy się, że każdy dzień może być naszym ostatnim.

Ja sam zaczynałem przypominać Patroklosa. Nie chciałem jeść ani pić, przez co drastycznie schudłem. Ani razu od jego śmierci nie spałem dłużej niż parę minut. Pod oczami zaczęły pojawiać się niezdrowe cienie. Odmawiałem wychodzenia z naszego namiotu. Nie chciałem opuścić go nawet na chwilę. Moja skóra zrobiła się szara i matowa. To samo z włosami.

On nie musiał umrzeć, myślałem.

Gdybym tylko odpuścił, myślałem.

Weźcie mnie zamiast jego, myślałem.

Zrobiłbym wszystko, żeby do mnie wrócił. Wbiłbym w siebie wszystkie strzały, wszystkie włócznie, wszystkie miecze świata. Wypiłbym truciznę, skoczyłbym z klifu. Cokolwiek. Cokolwiek, co przywróciłoby mu życie.

Tego wszystkiego dało się uniknąć.

Nie mogłem pogodzić się z tym, że całe jego życie zostało od tak zakończone. Dlaczego to wszystko musiało się tak nagle stać? Nie dostałem nawet szansy się z nim pożegnać. Zginął gdzieś na polu bitwy, z daleka ode mnie. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Że mnie z nim wtedy nie było. Umierał powoli, boleśnie i w samotności. Oczami wyobraźni widziałem całą tę scenę. Lśniące ostrze przedzierające się przez jego plecy. Przerażenie. Krew wszędzie. Ściekająca po zbroi, wypływającą przez palce przyłożone do rany, kapiącą na trawę. Ta myśl doprowadzała mnie do szaleństwa. Gdybym tylko mógł cofnąć czas.

To moja wina.

Spojrzałem na jego ciało. Dalej miał otwarte oczy. Odyseusz radził je zamknąć, żebym przyswoił fakt, że on już odszedł. Wrzasnąłem na niego i kazałem się wynosić. Nie zrobię tego. Z otwartymi oczami wydawał się bardziej żywy.

Kiedyś godzinami wpatrywaliśmy się sobie w oczy. Teraz ja patrzę na niego, ale on nie odwzajemnia gestu.

Dotknąłem jego dłoni. Była odrażająco wiotka i zimna.

Kiedyś miał w zwyczaju trzymać mnie za rękę, gdy było mi smutno. Trzymał ją mocno i nie wypuszczał. Teraz to ja ściskam jego dłoń. Żadnej reakcji. Dalej jest mi źle. Dlaczego? Przecież trzymam go za rękę.

Każda sekunda spędzona bez niego była dla mnie cierpieniem, którego nie da się opisać słowami. Niewyobrażalnym żalem.

Tym, który zżerał mnie od środka. Aż nie zostanie nic.

Tym, który płonie i wypala we mnie dziury. Aż nie zostanie nic.

Tym, który jak sztorm wymywa wszystko na swojej drodze. Aż nie zostanie nic.

Tym, który jak rozwścieczona bestia rozrywa mnie swoimi szponami. Aż nie zostanie nic.

Miałem wrażenie, że wylałem już całe swoje łzy, ale z czasem przychodziło ich coraz więcej. Zaczynałem się nimi krztusić. Miałem dość. Dość tych męczarni. Cały czas czułem się jakbym spadał i byłem pewien, że nie ma mnie kto złapać. Chciałem, żeby to wszystko się skończyło.

Przepowiednia mówiła, że nie umrę, dopóki żył będzie Hektor. Zabijając Patroklosa wydał na siebie wyrok. I ja, zabijając jego wydałem wyrok na siebie. Miałem tylko nadzieję, że kara przyjdzie jak najszybciej.  

Proszę, zabierz mnie ze sobąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz