I'm coming home for Christmas

462 49 15
                                    

Nawet w grudniu wielkie śnieżyce odcinające angielskie metropolie od prądu bywały rzadkością. A jednak. Od kilku godzin wielkie płaty śniegu sypały się z nieba, tworząc coraz większe zaspy. Awaria pogrążyła Londyn w nieprzebytych ciemnościach. Miasto rozświetlone tysiącami świątecznych światełek i dostojnych latarni pogrążyło się w mroku. Na śliskie uliczki małych osiedli, przestało dochodzić wątłe światło z okien domów. Zgasły nawet krzykliwe, sklepowe witryny, zawsze tak dzielnie walczące o uwagę. Stanęło metro. Wszystko jakby zatrzymało się w czasie. Londyn pogrzebany w śniegu, okrył się mrokiem i przerażającą ciszą. I to był ten jeden z tych niewielu momentów, w którym Hermiona Granger pożałowała wyparcia się magii.

Tak wiem, wiem, już się poprawiam... razem z wyparciem się magii, panna Granger postanowiła kompletnie odciąć się od dawnego życia. Również imienia... Zostało w szufladzie biurka, dotrzymując towarzystwa nigdy nie przeczytanym listom od jej przyjaciół. Przyjaciół których zwiodła...

Wracając do paraliżu Londynu, Jean (bo, z uwagi na pamięć ukochanej mamy, której nigdy nie odnalazła, właśnie takie imię wybrała Hermiona) szła w ciemnościach, oświetlając sobie drogę pożyczoną latarką. Gdyby nie problemy z dostawą prądu, uznałaby przed świąteczny wieczór u koleżanek z uczelni za całkowicie udany. Alison proponowała jej nawet, żeby została na noc, by przeczekać chwilowy kryzys elektryczny, ale panna Granger obiecała wujostwie, że na czas ich nieobecności, będzie spać w domu i zamierzała tej obietnicy dotrzymać.

Mimo że szła z pochyloną głową, duże płatki śniegu wciąż usilnie pchały je się do oczu i nosa, skutecznie zaburzając pole widzenia. Świeży śnieg ostro skrzypiał pod podeszwami jej przemoczonych kozaków. Miasto powoli wracało do siebie. Londyńczycy zażegnali trudny okres zaskoczenia. Przeraźliwa cisza w końcu minęła, ustępując miejsca pierwszym warkotom silników. Po fasadach budynków przewijały się kolejne światła samochodów. W domowych ogródkach tuż obok wielkich bałwanów pojawiły się Halloweenowe lampiony, rozświetlające furtki ciepłą poświatą świec.

Odetchnęła z ulgą, zdając sobie sprawę, że do domu zostały jeszcze tylko dwa skrzyżowania. Światło! Latarnia obok której właśnie przeszła, rozbłysnęła jasnym światłem. Zatrzymała się z wrażenia. Śnieg już powoli przestawał padać. Do kolejnych latarni wracało życie. Ich ciepłe poświaty oświetlały wielkie zaspy powstałe na chodnikach. Hermiona (tylko nie mówcie jej, że znowu ją tak nazwałem), rozejrzała się dookoła. Miasto jakby budziło się ze snu. Przerażający mrok znikał. Światło w oknach kolejnych domów wznawiało pracę. Szyldy mieniące się w oddali, na nowo rozbłysły, otaczając się kolorowymi poświatami. Wyłączyła latarkę. Nie była jej już potrzebna.

Chociaż nadal było jej okropnie zimno, dotarła do domu cała w skowronkach (oczywiście mam tu na myśli te metaforyczne. W zimie ciężko było spotkać tutaj prawdziwego.) Przeszła przez ostatnie skrzyżowanie. Wsuwała już skostniałą dłoń do kieszeni (i nie, rękawiczki wcale nie pomogły) w poszukiwaniu kluczy, pewna, że za chwilę zrobi sobie ciepłej herbaty i wskoczy do łóżka w towarzystwie dobrej książki, gdy skręciwszy w swoją ulicę stanęła jak wryta. Po fasadach domów nieustannie ganiały się niebieska i czerwona poświata, uchodzące z policyjnego koguta. Radiowóz stał praktycznie przed jej domem, co (jak pewnie się spodziewacie) ani trochę się jej nie podobało. Pani Jones — paskudna, stara sąsiadka Hermiony, wykłócała się właśnie z funkcjonariuszami. Jej piskliwy, już wyraźnie zachrypnięty głos nieprzyjemnie drażnił uszy Granger:

— MUSICIE ARESZTOWAĆ TEGO CZŁOWIEKA! ON NIE MA PRAWA TUTAJ PRZEBYWAĆ!

Hermiona nie miała ochoty na najmniejsze kłótnie z sąsiadką o tej porze, ale musiała się jakoś dostać do dom. Nie mając innego wyjścia, ruszyła przed siebie.

I'm coming home for ChristmasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz