Margaret szła powolnym krokiem przez korytarze Hogwartu. Słońce już dawno zaszło, więc jedynym źródłem światła był blask księżyca wpadający przez wysokie okna. Za każdym kątem czaił się nieprzenikniony mrok. Cisza i puste korytarze, tego potrzebowała. Zawsze była tą najspokojniejszą wśród przyjaciół. Jej kroki dobijały się cichym echem od kamiennych ścian, a ona sama pogrążona była w swoich myślach. Jej ostatni rok w Hogwarcie. Potem nikt nie będzie ratował jej od konsekwencji nieuniknionych decyzji. Była tu sama, a na zewnątrz trwała wojna. Każdego dnia przy śniadaniu czekała w napięciu na list, który informował o śmierci jej przyjaciół. Ku jej ogromnej uldze, jeszcze żadnego nie dostała. Wiedziała, że musi skupić się na nauce, że musi podtrzymać rodzinną tradycję samych wybitnych – choćby dla pozorów. Czarnowłosa próbowała się łudzić, że może jeszcze udawać lojalną wobec obu stron. Była na skraju rozpaczy. Walka z jej najgłębszymi lękami trwała, a ona tkwiła pośrodku i nie potrafiła zaprowadzić porządku.
Wiedziała, co uważa za słuszne. Wiedziała, czego od niej oczekują. Wiedziała, że może umrzeć. Los siłą wciągnął ją w miejsce, w którym nie ma dobrego wyjścia. Trzeba było znaleźć mniejsze zło.
- Nie byłabym dobrą gryfonką – prychnęła. Ale ślizgonką też nie jestem, przemknęła jej przez głowę myśl. Trzeba będzie to załatwić jak krukonka, zobaczyć co jest bardziej warte ryzyka. Czas był jedynym, co mogło uchronić ją przed przyszłością, a on ciągle upływał...
- Nie wiedziałem, że krukoni też pakują się w takie rzeczy – usłyszała za plecami cichy głos. Serce podeszło jej do gardła ze strachu. Odwróciła się szybko i w duchu odetchnęła z ulgą. Twarz musiała być bez wyrazu, kamienna, niczym u rzeźby.
- Co ty tu robisz? Jest dawno po ciszy nocnej! – syknęła na intruza.
- Tak się składa, że mógłbym o to samo zapytać ciebie – uśmiechnął się z pobłażaniem czarnowłosy.
- Jestem... - niedane było jej dokończyć zdania, gdyż chłopak jej przerwał.
- Prefektem? Tak się składa, że ja też, więc wygląda na to, że nie możesz mi nic zrobić – uśmiechnął się z wyższością. W Margaret się zagotowało, z trudem opanowała chęć wysłania w niego jakiegoś nieprzyjemnego zaklęcia. Przywróciła na twarz opanowanie.
- I to cię upoważnia do śledzenia mnie i straszenia w środku nocy? – spytała iście złowieszczym tonem.
- W zasadzie to nie miałem zamiaru cię straszyć. Chciałem tylko wyrazić zdziwienie, że pakujesz się w takie rzeczy. To zazwyczaj ślizgoni do niego przychodzą.
- Nie mam bladego pojęcia, o czym mówisz. Lepiej pójdź, wyśpij się, żeby nie tracić mojego cennego czasu na takie majaki – warknęła.
- Widziałem cię tam, byłaś na spotkaniu – wciąż upierał się przy swoim.
- Jakim spotkaniu? O czym ty mówisz? – udawała zdziwioną. Miała wrażenie, że w piersi staje jej serce. On nie mógł wiedzieć. Nikt nie mógł wiedzieć.
- Pod koniec wakacji. Założę się, że teraz zaczęłaś nosić sukienki z długim rękawem, by zakryć znak – widać było, że ślizgon traci cierpliwość. – Nie udawaj, wiesz, o co mi chodzi.
- Mam dość – oświadczyła ostro i odwróciła się na pięcie. Już miała ruszyć w swoją stronę, kiedy poczuła, że złapał ją za lewy nadgarstek. Spojrzała na niego, ledwie ukrywając spoczywający na jej sercu lęk.
- Spotkanie śmierciożerców – mruknął jej do ucha. – Byłaś tam i siedziałaś obok niego, wiem, bo też tam byłem. Czarnowłosej przed oczami stanął obraz tamtego dnia.
- Przybyła panienka, Czarny Pan panienki wyczekiwał – zapiszczał skrzat domowy. Ona tylko kiwnęła głową na znak, że zrozumiała. Zdjęła kaptur płaszcza z głowy i rozpuściła włosy. Czarne fale spłynęły po jej ramionach. Ruszyła powolnym, pełnym gracji krokiem przez korytarz dworu. W końcu znalazła się na miejscu. Stanęła przed wielkimi dwuskrzydłowymi drzwiami do sali. Musiała wziąć kilka głębokich oddechów, aby się uspokoić. Miała pierwszy raz wystąpić jako popleczniczka Czarnego Pana i jego chorej ideologii. Nie musiała sobie wmawiać, że nie miała wyboru, bo taka była prawda. Cała jej rodzina to na niej wymogła. Oni by ją zabili, gdyby nie przystała do tej bandy wariatów i maniaków czystości krwi. Przywołała na twarz maskę obojętności. Nacisnęła dwie klamki i otworzyła drzwi z impetem. Odbiły się od ścian, robiąc ogromny huk. Wszyscy momentalnie zamilkli i spojrzeli na przybysza. Ruszyła przez salę, a czarne kozaki na wysokim obcasie dodawały dziewczynie pewności siebie. Spojrzała na kraniec stołu. Siedział tam Voldemort. Po jego prawej stronie siedziała piękna kobieta, a z lewej nastolatek, który był niewiele od niej starszy. Zajęła w milczeniu miejsce obok niego i omiotła wzrokiem komnatę.
- Zaczynajmy! – zagrzmiał Voldemort w chwili, gdy wzrok Margaret padł na jej kolegę z roku – Regulusa. Nie znali się zbytnio, a i tak mu współczuła, że trafił na tą ścieżkę, bo z niej nie było już odwrotu...
- Jeśli wygadasz komukolwiek, to cię zabiję – nie zdołała opanować drżenia głosu.
- W to nie wątpię – uśmiechnął się triumfalnie. – Może teraz poznamy się oficjalnie. Przed panią kłania się Regulus Black – ku zaskoczeniu dziewczyny, naprawdę się ukłonił.
- Margaret, Margaret Edevane – pokiwała głową i, nie wierząc w to co robi, odpowiedziała mu dygnięciem.
- Naprawdę mnie zastanawia, w jaki sposób się tam znalazłaś. Zawsze przyjaźniłaś się z gryfonami. Tą Smith, moim bratem oraz innymi. Coś musiało się zdarzyć.
Pomimo że była pod wrażeniem jego umiejętności dedukcji, jej poprzednia złość wróciła.
- Nie twój interes – warknęła, a on tylko wzruszył ramionami, uśmiechając się. Odwróciła się tyłem i poszła szybkim krokiem w swoją stronę, a czarnowłosy odprowadził ją spojrzeniem, póki nie znikła mu z oczu.
***
Margaret już następnego dnia wróciła do normalnego trybu postępowania – zaczęła myśleć chłodno i logicznie. Mimo że opanowanie uczuć kosztowało ją sporo wysiłku, zyskała nowe spojrzenie na całą sytuację. W końcu co mógłby jej zrobić? Powiedzieć, że widział na spotkaniu śmierciożerców? Przecież wydałby sam siebie! A co jeśli donosi? I zdradza? Te myśli sprawiały, że głęboko w sercu czuła odrobinę niepokoju, jednak rozpaczliwie próbowała się na nich nie skupiać.
Najlepszym sposobem, by oderwać się od problemów była nauka. Dlatego od rana siedziała w bibliotece nad książkami, wyszukując zaklęć, które mogły przydać się jej na egzaminach... lub na wojnie. Mruczała pod nosem inkantacje zaklęć, zapisując je dokładnie na pergaminie. Starała się ignorować ten uporczywy wzrok zawieszony na jej osobie.
Regulus był zaintrygowany. Zaintrygowany pewną czarnowłosą krukonką, która z całą pewnością skrywała przed nim wiele sekretów. Po jej postawie było widać, że wychowywali ją ludzie równie wysoko urodzeni, co jego. Chodziła wyprostowana, z wysoko uniesioną głową i przybierała tę samą maskę obojętności, której uczyli go od dziecka. Oczywiste dla niego było, że niewiele innych osób rozpoznałoby ten wyraz twarzy. Maskę ukrywającą wszelkie emocje, lęki, złość... Jednak on znał ją, aż za dobrze. Zbyt często sam ją przybierał, by teraz jej nie poznać. Nie bez powodu ludzie mówią, że oczy to okna duszy. Pomimo że podczas ich nocnej rozmowy korytarz oświetlało tylko srebrne światło księżyca, widział w jej oczach strach, gniew, ból... oraz iskierki rozbawienia, gdy się sobie przedstawiali. To wszystko sprawiało, że Margaret Edevane zaprzątała jego myśli następnego dnia jeszcze bardziej niż wcześniej. A kiedy przez przypadek zauważył ją uczącą się w bibliotece, nie mógł powstrzymać się od ciągłego zerkania na nią. Chciał ją poznać, taką prawdziwą.
Margaret w końcu nie wytrzymała i podniosła wzrok. Jej oczy niemal natychmiast natknęły się na oczy Regulusa, siedzącego przy stole na drugim końcu sali. Prychnęła cicho z irytacją. Czemu on nie może zostawić mnie w spokoju? Czego on ode mnie chce? Przecież nie mogę wmawiać sobie, że niczego nie chce. Myślała. To śmierciożerca, oni zawsze pragną więcej... wszystkiego. To ostatnie jednak pomyślała już z nieco mniejszym przekonaniem, gdyż intuicja podpowiadała jej nieco inną prawdę...
YOU ARE READING
Zakurzone Gwiazdy • Regulus Black
FanfictionMargaret zawsze była zorganizowana i spokojna. Kiedy jej przyjaciele kończą Hogwart, zbliża się nieunikniona wojna, a nad nią wiszą ciężkie wybory, dziewczyna czuje, że traci kontrolę nad własnym życiem. Wciągnięta siłą w rodzinne intrygi musi zmier...