Rozdział jedenasty

3.1K 515 69
                                    

Prosiłyście na fejsie o bonus, więc proszę bardzo ;)

_______________________________

Większość dnia spędzam z Jaroszami.

Rozdajemy ulotki z informacją o zaginięciu Magdy na wszystkich ważniejszych ulicach w Giżycku, na których możemy to robić. Prosimy o kontakt każdego, kto mógł ją widzieć. Rozmawiamy z przechodniami, z kierowcami przejeżdżających aut, z każdym, kto chce nas wysłuchać. Pracuje z nami także kilkunastu wolontariuszy, głównie jej bliżsi znajomi i liczna rodzina.

To w jakiś sposób pomaga – bycie zajętą. Dzięki temu nie myślę o tym wszystkim, co się wokół mnie dzieje – o tym, gdzie obecnie znajduje się Magda, czy coś grozi mi w domu na odludziu i czy na pewno chcę zapoznawać się z aktami sprawy ojca.

To pomaga mi też nie analizować pocałunku Leona i nie zastanawiać się, czy to coś znaczyło – a jeśli tak, to co. Zwłaszcza że stanowczo nie powinnam o tym myśleć, skoro mam tyle innych spraw na głowie.

Magda ma troje kuzynostwa w nieco młodszym wieku – od osiemnastu do dwudziestu lat – którzy również chętnie włączają się do poszukiwań, podobnie jak ich rodzice, młodszy brat pana Grzegorza i jego żona. Dzieciaki znam słabo, ale ich rodziców pamiętam jeszcze z czasów, gdy byłam mała, więc chętnie odnawiam tę znajomość.

– Naprawdę mieszkasz w domu po rodzicach? – pyta pani Dorota, która pracuje jako lekarz pierwszego kontaktu w jednej z giżyckich klinik. – Na tym odludziu? I nie czujesz się tam... źle?

Zanim odpowiem, wręczam ostatnią ulotkę właścicielowi samochodu, którzy zatrzymuje się przy nas, kiedy na niego macham. Wyjaśniam sytuację i dopiero potem odwracam się do Doroty i jej męża, Marka.

– Radzę sobie – zapewniam ich stanowczo. – To było dwadzieścia lat temu. Dom wygląda teraz zupełnie inaczej.

Małżonkowie posyłają sobie sceptyczne spojrzenia.

– Gdybyś jednak potrzebowała naszej pomocy, dzwoń o każdej porze – prosi pan Marek, podobnie jak jego brat zupełnie siwy, ale dużo wyższy i postawniejszy. – Wiesz, że zawsze chętnie wspieramy innych, prawda?

Przytakuję z uśmiechem. Pan Marek pracuje w przystani w Giżycku, a przy okazji uczy dzieciaki żeglowania. Gdyby spytać o osoby najbardziej zaangażowane w pomoc w giżyckiej społeczności, ludzie bez wahania wskazaliby właśnie ich.

Niemalże równocześnie kończą nam się ulotki; przez jakiś czas kręcimy się jeszcze przy Jaroszach, aż w końcu pani Dorota stwierdza, że i tak muszą jechać na komendę, żeby zostawić odciski linii papilarnych.

– Ala i Kaja często bywały u Magdy – wyjaśnia, wskazując na swoje córki. Obie są podobnie szczupłe i długonogie, opalone na ciemny brąz (ciekawe gdzie, bo mazurska pogoda raczej nie zachęca do kąpieli słonecznych) i obie, jak już zdążyłam się dowiedzieć, studiują weterynarię w Olsztynie, choć są między nimi dwa lata różnicy. – Policja chce wyeliminować ich odciski.

– Właściwie to też muszę jechać – wzdycham. – Byłam w domu Magdy, kiedy zauważyłam jej zniknięcie. Moich odcisków też będzie tam pełno.

Umówiłam się z Adamem, że wpadnę w ciągu dnia i je zostawię – zapewnił, że potrwa to tylko chwilkę. Właściwie to jestem z tego powodu niezdrowo wręcz podniecona, bo nigdy wcześniej nic takiego nie robiłam.

Żegnamy się więc z Jaroszami, którzy wylewnie dziękują nam za pomoc, i jedziemy w dwa samochody na komendę. Ala i Kaja, które wprawdzie ledwo mnie znają, ale którym chyba coś we mnie imponuje – warszawskie blachy albo posiadanie ojca seryjnego mordercy, nie zdecydowałam jeszcze – postanawiają jechać ze mną, zamiast ze swoimi rodzicami.

Pod powierzchnią | Kobiety z przeszłością #1 | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz