-Nie sądzę, żeby był to oryginał. Papier wydaje się całkiem nowy, brak przebarwień, widocznych oznak wieku tegoż dokumentu.
- Panie Samuelu, proszę sprawdzić raz jeszcze, nalegam- burknął niewysoki żyd siedzący po drugiej stronie dębowego stołu.
Profesor Carter, wzdychając głęboko, raz jeszcze wyciągnął z niewielkiego przybornika duże szkło. Ściągnąwszy okulary, jeszcze raz zbadał dostarczony mu przez żyda wycinek Biblii. Dokładnie obejrzał wszelkie litery i rysunki, następnie zbadał powierzchnię papieru.
- Niestety, mój drogi panie, to z pewnością falsyfikat. Na papierze wyraźnie widać ślady po wczesnych wersjach maszyny drukarskiej. W związku z tym, owy papier niestety jest bezwartościowy na rynku antyków..
Stary Żyd, nie dając skończyć Samuelowi wstał z subtelnie wykonanego krzesła zdobionego mosiądzem i wyszedł z biura Cartera, trzaskając drzwiami.
- Same utrapienie z tymi Żydami- mruknął Profesor, pozwalając sobie wygodniej ułożyć się w fotelu. Garnitur kłuł pod pachami, a dwukrotna wizyta u krawca zamiast pomóc, tylko zaszkodziła. Mimo to, Carter delektował się tą chwilą spokoju, której towarzyszyła wyborna herbata, dostarczana mu raz w tygodniu przez brata nadzorującego plantację owej rośliny w dalekich indiach.
Świeży aromat napoju unosił się w bogato urządzonym wnętrzu i wylatywał przez uchylone okno na ulicę, gdzie jak zwykle panował gwar. Robotnicy uwijali się jak mrówki, wracając z pracy w fabrykach. Mijały ich pośpieszne dorożki, a w nich- piękne damy i szlachetni gentelmeni. Niezmienny obraz dopełniali żebracy, próbujący wysępić chociaż jeden grosz, by zaspokoić swój nałóg chodź na krótką chwilę.
Carter westchnął, patrząc na gwarny Londyn. Pomimo całego tłoku, było to piękne miasto. Cudowna architektura, rozsądne rozplanowanie miasta, plany kolejnych dzielnic- Samuel był przeszczęśliwy, że los pozwolił mu żyć w takich czasach. Dodatkowo, interes kwitł, a klientów, chcących spieniężyć różne i stare przedmioty nie brakowało, co tylko napędzało zysk, który osiągał Samuel. Jego biuro już zajmowało jeden blok, okraszony przy wejściu odpowiednim sloganem, a w planach było rozszerzenie biznesu na inne dzielnice, miasta, a kto wie, może nawet państwa?
Samuel uśmiechnął się na samą myśl o takim biegu zdarzeń. Jego świętej pamięci rodzice włożyli w niego mnóstwo pieniędzy, kształcąc go na wybitnego historyka i antropologa, aby ten ową naukę zmarnował.
Słońce, zachodząc leniwie nad nieboskłon, oświetlało swoimi ostatnimi promykami liczne kałuże, pozostałe po wczorajszej ulewie. Carter spojrzał na zegarek, wiszący na przeciwnej ścianie obok dwóch ogromnych obrazów, podarowanych mu jako podziękowanie za wielokrotną pomoc muzeum Narodowemu.
-Bartłomieju?- zapytał, siadając z powrotem na fotelu i pociągnął solidny łyk z porcelanowej szklanki.
-Tak, panie Samuelu?- zapytał grubiutki, elegancko ubrany lokaj, wtaczający się przez jesionowe drzwi do gabinetu. W łysej głowie można było ujrzeć własne oblicze, a w połączeniu z licznymi zmarszczkami i dziwacznym wąsikiem, można było pomyśleć, że ma się do czynienia z karykaturalnym przedstawieniem typowego francuza.
- Czy mamy jeszcze jakiś klientów na dole? Słońce zachodzi. Wypada już kończyć na dziś...
- Tak właściwie, to jest jeszcze jeden- mruknął lokaj z wyraźnym niezadowoleniem, gładząc swoje wąsiska- W normalnej sytuacji już dawno bym go pogonił...
- Z jakiegoż to powodu, mój drogi?- zapytał profesor, dopijając herbatę do końca.
- To jakiś przybłęda, panie Samuelu. Zwykły prostak, tak mógłbym rzec. Jednak zarzekał się, że ma coś wyjątkowego, co powinno pana żywo zainteresować. Nie zwracał uwagi na moje prośby, obiecując że Pan nie pożałuje.
CZYTASZ
Delibrogus
FantasyAnglia, XIX wiek. W mrokach wiktorańskiego Londynu, głęboko poza wzrokiem zwykłych ludzi powstało coś, co na zawsze powinno zostać zapomniane. Uciekajcie, dopóki zostało wam sił, i nie patrzcie za siebie. TO widzi i czuje Zignorujcie swoje pragnien...