1. - Wianki z narcyzów

37 5 3
                                    

Dzień był piękny.

Słońce spoglądało na ziemię wysoko z nieba nieprzysłonione żadnym, najmniejszym nawet, puchatym obłokiem. A ptaki śpiewały wesoło, nieukryte między coraz rzadszymi koronami drzew. A jaskółki latały wysoko, wysoko pod niebem, ledwo widoczne między jego błękitem, nie zwiastując wcale deszczu. A zięby nie dzwoniły, nie ogłaszając wszem i wobec, że nastanie ulewa. A zakwitnięte pięknie kwiaty i rośliny trwały, nie mówiąc nikomu, że niedługo pogubią płatki, pogubią liście, zrzucając je między źdźbła trawy, wśród których co prawda królowała zieleń, ale bystre oko mogło zauważyć co jaśniejsze odcienie żółcieni.

Nic nie wskazywało, że tamten dzień był ostatnim dniem lata, nic nie mogło tego zwiastować, nic, prócz małych szczegółów, które wybijały się na główny plan tylko dla czujnego obserwatora. Nic, dla wszystkich, poza Demeter i Korą. Boginią urodzaju, płodności, mityczną reprezentantką wiosny, jak i lata i jej córą, opiekunką zmarłych dusz.

Siedziały w ciszy, która odbijała się echem od marmurowych blatów zdobiących kuchnię, od kryształowych waz, rozpraszających światło słoneczne, rozszczepiając je w piękną tęczę odbijającą się na stole. Napięcie między nimi wydawało się być niemal namacalne, oklejając i zalepiając przestrzeń między nimi. Atmosfera była gęsta i nieprzyjemna, a zlękniona matką Kora, wbijała smutny wzrok w porcelanowy talerz na którym błąkał się samotny groszek. Poza brzdękiem srebrnych sztućców i cienkimi oddechami boginek nie było słychać nic, a piękny, gasnący powoli klimat lata zdawał się nigdy nie dotrzeć do ich domu, nawet kolorowe kwiaty stojące na parapecie poszarzały, więdnąc, upuszczając płatki na drewnianą, wyheblowaną do perfekcji podłogę.

- Dzisiaj wyjeżdżasz. – Jako pierwsza ciszę przerwała Demeter. Mówiła sztywno, sztucznie, z gniewem kotłującym się tonami w jej gardle. Kora liczyła, że tego roku jej matka nie poruszy tematu jej wyjazdu, myliła się. Młodsza dziewczyna zacisnęła mocniej palce na srebrnym widelcu, przestając nawet jeść, obdarzając w końcu boginię spojrzeniem znad porcelanowego talerza. Westchnęła cicho.

- Tak, wiem, mamo – odparła cichutko, starając się zignorować gniewne spojrzenie kobiety. Jej wzrok zdawał się wypalać w niej dziurę, przeszywając ją na wylot. Odkasłała i odłożyła sztućce na nieskazitelnie biały obrus. – Ale przecież wrócę, za niecały rok, to naprawdę niedługo... - dodała, kurcząc się pod wzrokiem matki. Demeter wydawała się tracić powoli cierpliwość, jej surowe oblicze jakby zmieniało się, a rysy jej twarzy zaostrzały z każdą sekundą powodując paraliżujące przerażenie. – Następnym razem wezmę ze sobą Hadesa, Makarię, Melinoe i Zagreusa, będziecie mogli się w końcu poznać, dzieci potrzebują babci...

- Mam tego dość, Kora! – wrzasnęła w końcu starsza, uderzając małymi piąstkami w stół. Zatrząsły się półmiski wypełnione hojnie sałatką jarzynową, zatrząsły się talerze pełne różnorodnego mięsa, zatrząsły się naczynia na których były wyłożone kalmary, krewetki i inne owoce morza, zatrząsły się też dzbany z winem, i misternie zdobione, wykute przez Hefajstosa, na specjalne zamówienie Kory, srebrne sztućce. Gniew bogini zajął całe pomieszczenie powodując, że w izbie znów zapanowała głucha cisza. – To nie może tak wyglądać, on cię więzi, dziewczyno! – wykrzyczała znowu, głosem przepełnionym rozpaczą. Persefona zdusiła łzy cisnące się do jej oczu i oparła głowę na rękach, zakrywając usta dłonią. – Nie chcę go tu nigdy widzieć! Ani tych przeklętych dzieci, ani jego, żadnego z nich. To nie podlega dyskusji – dodała jeszcze, ponownie sięgając po widelec i nabierając na niego kilka oliwek.

- Kiedy ty w końcu zrozumiesz, że kocham jego i dzieci? I że zachowujesz się nieobliczalnie? – zapytała pretensjonalnie młodsza, a po jej policzku wytoczyła sobie ścieżkę łza, a za nią kilka kolejnych, gdy w końcu jej twarz zdobiło wiele mokrych, słonych smug, odbijających się w nikłym świetle słońca. Demeter udała, że nie usłyszała, dokładając sobie na talerz kilka małży. Kora nie zrezygnowała jednak. – To są twoje wnuki i zięć... Jak ty możesz w ogóle tak mówić? – Srebrny sztuciec wypadł z rąk Demeter, odbijając się z brzękiem od podłogi.

- Wnuki i zięć zabierają cię ode mnie, przy czym zięć więzi, nie pozwalając ci wyjść za Styks – powiedziała sztywno.

- Dobrze wiesz, że dla mnie złamał zasady.

- Byłaś tylko dzieckiem, Kora, to nie jest w porządku, jestem twoją matką, mimo wszystko i nie chcę, żeby twoje życie wyglądało w ten sposób, wieczne przenoszenie się z podziemi na powierzchnię, pół roku u mnie, pół roku w podziemiach, pół roku ze mną, pół roku z dziećmi, a ty i tak jedyne o czym myślisz, to o nim – mówiła z żalem, a gdzieś w jej tonie było jeszcze słychać iskierkę gniewu, która tliła się, aż do samego końca. – On cię krzywdzi, cię i dzieci – dorzuciła jeszcze. Na te słowa, Persefona odrzuciła z hukiem widelec na stół i wytarła szybkim ruchem swoje malinowe usta, spoczywającą na stole serwetką.

- Jestem niemal pewna, że pamiętasz, jaka miała być kara za zerwanie narcyza... Że znasz przepowiednię... - wyszeptała cicho młodsza. W oczach Demeter pojawiły się łzy, odwróciła głowę od córki, by ta nie zauważyła chwili słabości. – „Kto choć raz dotknie płatka żółtego niczym słońce w ciepły dzień lata, ten w jasności nigdy nie zobaczy już świata – w Tartarze odda wszystkie swoje marzenia i całą swą duszę, zsyłając ją na wieczne, nieprzerwane katusze." – wyrecytowała powoli, a każde słowo bolącej przepowiedni wbijało się wręcz w ich skórę kalecząc ją i bliźniąc, zostawiając za sobą nieprzyjemne widmo dawnych wspomnień. – A mimo tego jestem tutaj, u ciebie, bo on pozwolił, by kara była łagodniejsza, ze względu na mnie. I na ciebie.

- Nie chcę tego słuchać – wychrypiała ledwo słyszalnie starsza kobieta.

- Ja już nie jestem dzieckiem, mamo, ja już nie jestem zależna tylko od ciebie, kocham cię, kocham dzieci i kocham też Hadesa, musisz to w końcu zaakceptować i przestać tylko wymagać – powiedziała, a oczy szkliły się jej i błyszczały od łez, które co chwilę torowały sobie drogę po jej policzkach, zdobiąc je mokrymi smugami. – Myślałam, że już się z tym pogodziłaś, że nie będziesz już wracać do tej rozmowy... - dodała przez łzy. Demeter spuściła wzrok jeszcze niżej, a jej poliki zaczerwieniły się lekko. Kora nie była pewna czy ze wstydu, czy z gniewu. – Mogłyśmy spędzić ten ostatni dzień razem, przyjemnie, plotąc chociażby wianki z nimfami nad stawem... Nie wiem, dlaczego robisz to za każdym razem... Przepraszam, nie chcę się z tobą znowu kłócić, wracam do Hadesa i do dzieci, poślij do mnie list, jak już ochłoniesz, matko, wnuki chciałyby poznać swoją babcię – odparła, a jej słowa były ciężkie i ostre niczym brzytwa, rozcięły nieprzyjemne napięcie, zostawiając po sobie smutek, gorycz i żal. Młodsza z boginek wstała szybko od stołu, zostawiając po sobie serwetkę, na której odbita była jej malinowa szminka i trochę groszku, rozrzuconego niechlujnie po talerzu. Dziewczyna spojrzała na matkę zaczerwienionymi od płaczu oczami jeszcze raz. Demeter nie zareagowała, dalej wtapiając swoje spojrzenie w drewnianą podłogę. Kora westchnęła i chwyciła z wieszaka swój czarny, niczym smoła, aksamitny płaszcz, zarzuciła go sobie na ramiona i wyszła, oddając się z powrotem w ręce podziemi. A wraz z nią, świat materialny opuściło też lato, niebo zasnuło się chmurami, a rzęsisty deszcz oblał zieleń trawy, ptaki zamilkły, a pierwszy jesienny liść opadł powoli na ziemię, zwiastując odejście ciepłych dni. Demeter załkała głośno, zakwiliła żałośnie i targana przez gniew i łzy strąciła ze stołu misternie dekorowane półmiski. Izbę przeszył skowyt tłuczonej porcelany i kryształowych waz, a potem zapanowała głucha cisza, przerywana tylko co jakiś czas, cichym płaczem bogini.

Demeter nie napisała listu, gdy ochłonęła. Nie napisała go już nigdy. Odpuściła po takim czasie walkę, porzucając wszystko to, o co tak naprawdę walczyła i co mogła wywalczyć. Porzucając Korę i ich relację. Boginki bowiem nie zobaczyły się już nigdy, na zawsze nosząc po sobie tylko cierniowe wspomnienie ostatniego dnia lata. A starsza z nich uciekła tchórzliwie, nie przyznając się do błędu, nie przyznając się do winy za ich ostatnią kłótnię, która stała się ich ostatnią rozmową. Zamiast przeprosić, zaszyła się gdzieś w górach, zimnych i piekących mrozem plotąc do końca życia tylko cierniowe wianki, zostawiając po sobie na ziemi tylko wieczną, ostrą zimę, która zajęła cały świat powodując głód, nieurodzaj, wiele śmierci i wieczny smutek.

A Kora? Cóż, ona wróciła do Hadesa i do dzieci i nauczyła je pleść wianki nie z ciernia, tylko z wiosennych kwiatków, które jako jedyne przetrwały wieczne mrozy – narcyzów. A o kłótni z Demeter nie wspomniała nikomu, nigdy.

Wianki z narcyzówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz