Sen czy koszmar?

21 1 0
                                    

Usłyszałem huk. Huk, który sprawił że w pół sekundy otworzyłem swoje oczy. Rozejrzałem się dookoła. Wokół mnie unosił się bardzo gęsty i ogromny kłąb dymu. Nie wiedziałem co się obecnie dzieje. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach. Drażniący jak cholera moje nozdrza. Moja widoczność była ograniczona, nie mogłem za dużo powiedzieć gdzie się obecnie znajduje, bo nie wiedziałem. Byłem wystraszony. Czułem się taki... Sparaliżowany, spanikowany, ale jednocześnie głodny wiedzy. Co się teraz ze mną dzieje? Czemu wokół mnie, unosi się ta gęsta i cuchnąca struktura nazywana dymem? 

-Czy jest tu kto?! -zacząłem krzyczeć, licząc na jakąkolwiek odpowiedź. 

Bez żadnej odpowiedzi. Całkowicie sam. Unosząca się wokół mnie warstwa gęstego i śmierdzącego powietrza, nie zanikała, mimo prób rozproszenia go rękoma. Nie mogłem nic na to poradzić. Byłem całkowicie bezradny. Nie byłem w stanie nic na to poradzić. Mój wzrok był ograniczony mniej więcej do 3 metrów. Choć moje błękitne oczy zawsze widziały rewelacyjnie, to tym razem nie mogłem zobaczyć nic więcej. 

Zrobiłem krok do przodu. I tak jeden za drugim, bardzo ostrożnie i powoli. Nic się całkowicie nie zmieniło. Bałem się... Strach mnie obleciał. Dodatkowo powiem, że było bardzo chłodno. Ciarki mnie przechodziły i się nasilały. Serce powoli zaczęło mi podchodzić do gardła. Przełykając ślinę, czułem dyskomfort. Potężny ból. 

-Jeszcze raz pytam... Jest tu kto?! -krzyknąłem ponownie, tym razem z trudem, lecz nadal nie dostałem żadnej odpowiedzi na moje pytanie.

Uderzyłem się trzy razy po policzku, myśląc że się wybudzę z tego snu. Bez skutku. To jednak nie był sen. Bardziej bym stwierdził, że to był jakiś koszmar, z którego nie szło się wyjść. Rozpocząłem podróż... Mróz doskwierał i dochodził do szpiku kości. Widoczność była coraz gorsza. Zacząłem się cały trząść. Nie wiem czy z powodu temperatury panującej w tej cuchnącej śmiercią nicości, czy z powodu strachu, który był dominującym uczuciem w tym momencie. 

Zacząłem biec. Starałem się znaleźć jakąkolwiek drogę, która doprowadziła by mnie gdziekolwiek. Byleby to miejsce było ciepłe, i lepiej widoczne. Trasa którą podążałem, miała wrażenie nie mieć końca. Żadnej żywej duszy. Żadnej odpowiedzi. Żadnego znaku, podpowiedzi która wskazałaby mi drogę, po której miałbym iść. Masa pytań... Gdzie ja jestem? Po co? Dlaczego? 

Usiadłem. Było bardzo zimno, a moje zmarznięte ciało, trzęsło się jak galareta. 

Heeeeej!!!- krzyknąłem, lecz tylko uniosło się puste i przerażające echo.

Minęła chwila, bym mógł w końcu usłyszeć jakąkolwiek odpowiedź. Był to kobiecy głos. Bardzo znajomy. 

-Chodź do mnie. Pomóż mi! -powiedziała nieznajoma.

Ruszyłem za głosem, na wschód od mojego obecnego miejsca położenia. Wokół mnie zaczęło się robić szaro, ponuro i tak coraz bardziej ciemno. Im dalej w las, tym lepiej słyszałem słowa kierowane w moją stronę... Były one niczym śpiew. 

-Chodź i podążaj za mym głosem! W tym miejscu tak trudno śpiewać mi... Idź i szukaj trasy złotej! Która wyjście pokaże ci...

Było to wszystko coraz lepiej słyszalne, bardziej wyraźne, ponieważ mgła zaczęła się rozpływać. W skutek tego jednak, robiło się coraz ciemniej. Zapadł półmrok. Moje oczy musiały teraz się przyzwyczaić do ciemności. Ciągły śpiew dalej mnie prowadził, aż w końcu ujrzałem delikatny, złoty i  lekko oślepiający blask. 

-To musi być to o czym śpiewała ta kobieta. -pomyślałem sobie.

Ruszyłem z zasłoniętymi oczami w tamtą stronę, lecz po pewnym czasie zrozumiałem, że ani na chwilę nie zbliżam się do tego miejsca, zwanego wyjściem. 

-O co w tym wszystkim do cholery chodzi?... 

Stałem w miejscu, oślepiony i głodny zrozumienia słów tajemniczej kobiety. Czułem zażenowanie całą tą sytuacją... Oszukany... Ktoś sobie ewidentnie robił ze mnie żarty. 

-Kim ty do jasnej cholery jesteś?! Odezwij się! 

Zero odzewu... Co się tutaj dzieje? Było jasno, teraz jest ciemno. Tylko to jedno miejsce jest oświetlone. Zacząłem ponownie iść za światłem. Tym razem troszkę bardziej żwawym krokiem. Złoty blask zaczął tracić na swojej wartości. Robiło się coraz mroczniej. W pewnym momencie, całe złoto zniknęło. Tak z sekundy na sekundę, jakby nagle zniknęło całe szczęście. Dopadł mnie depresyjny stan. Straciłem cały wewnętrzny uśmiech, radość z życia. Po chwili ponownie usłyszałem ten sam, kobiecy głos, tym razem był jeszcze bardziej wyraźny.

-Michał... Proszę Cię, spójrz na mnie...- powiedziała kobieta.

-Zrób to proszę. Spójrz, i zobacz co zrobiłeś. 

Odwróciłem się w stronę, z której dochodził dźwięk. Ujrzałem w oddali kobietę. Była szczupła, ubrana w szary sweter i czarne jeansy z dzwonami, miała głowę spuszczoną w dół. Miała rude i długie włosy. Przypominała mi kogoś. 

-Natalia? Czy to ty? - Zadałem pytanie, licząc na jakąś odpowiedź.

Niestety nie dostałem żadnej. Podszedłem troszkę bliżej, tak na jakieś 7, może 8 metrów. Zadałem ponownie to samo pytanie... Tym razem doszło do reakcji. Rudowłosa kobieta podniosła głowę i spojrzała w moją stronę. To co ujrzałem, było okropne i przerażające. Jej twarz była cała spalona... Nie miała całkowicie żadnego wyrazu... Wzrok tej kobiety był pusty. To była Natalia... Rozpoznałem ją po kolorze oczu. Miały one ogromną głębie. 

-Spójrz na mnie... Zobacz co ty zrobiłeś... Zobacz co ty narobiłeś!!! - zaczęła krzyczeć i biec w moją stronę. 

Zacząłem uciekać, gacie miałem pełne. Nie wiedziałem co tu się do cholery dzieje. Biegła cały czas w moją stronę, pełna nienawiści. Potknąłem się. Ona zbliżyła się do mnie i się rzuciła. Zamknąłem oczy i zasłaniałem się rękoma.

-Zobacz co mi zrobiłeś skurwielu!!!

Straszny krzyk, zamienił się w głuche echo. Otworzyłem oczy, zabrałem ręce, a jej nie było. Rozpłynęła się w powietrzu... Serce biło mi szybciej, niż kiedykolwiek. Pierwszy raz czułem tak wielki strach. Ten widok był okropny. Ten pusty wyraz twarzy, głęboki kolor oczu, i ta spalona twarz... Nie wiedziałem o co chodzi. Jej słowa... jakby o coś mnie obwiniała.

Po kilku sekundach, które minęły po tej sytuacji, zorientowałem się, że znajduję się gdzie indziej. Było to coś w rodzaju sali szpitalnej. Siedziałem na podłodze. Była cała zakrwawiona. Wokół tego miejsca można było odczuć masę negatywnej energii. Zaraz obok było łóżko. Słychać stamtąd było dźwięk pulsu. Jakby ktoś tam był podłączony do maszyny. Lecz problem polegał na tym, że nikogo tam nie było. Wstałem. Rozmyślałem jeszcze chwilę obecną tym, co się wydarzyło chwilę wcześniej...

-Przecież ona nie żyje od ponad roku... co ona tu robiła? Co ja tu kurwa robię?! - zacząłem myśleć pełny zdenerwowania. 

To wszystko było szalone i straszne...

ŚpiączkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz