Kwiaciarka i kwiaty

8 1 0
                                    

Wiecie jak ciężkie jest mówienie żołnierzom niemieckim dzień dobry, jednocześnie obserwując jak bezczelnie pacyfikują naszą ojczyznę?

Nie?

Gdy miałam 5 lat od zawsze marzyłam by mieć kwiaciarnie, by rozdawać ludziom kwiaty, między bukiet wkładać karteczkę w kształcie serca z beztroskim napisem "Miłego dnia". Gdy dorosłam moje marzenie się spełniło, ale szybko spostrzegłam, że wcale nie sprawia mi tyle radości i satysfakcji co kiedyś. Nie, kiedy kwiaty wręczam do rąk barbarzyńców niemieckich. Rzadko przychodzą do mojej kwiaciarni Polacy, jak już to szpiedzy mający nadzieję, że coś ukrywam, by w pośpiechu przekazać to oficerom, a w tych czasach każdy Polak miał tajemnice. Jedną z głównych była miłość do kraju, czysty patriotyzm poprzedzony niewinnością.

Ale nie mogłam tego wszystkiego tak zostawić. By powstała moja kwiaciarnia, musiałam dużo pracować, a by kwiaciarnia miała dobrą reputację, pracowałam jeszcze więcej, niekiedy brudząc ręce w natłoku.

Jeden dzień zmienił postrzeganie całego mojego świata. Znacie moment w którym odczuwacie wewnętrzną przemianę? Coś jak w tych wszystkich książkach o superbohaterach. Nagle gdy przybywają na miejsce widzą, że dom płonie. Ratują dziecko z płomieni, patrzą w jego oczy i zauważają jak bardzo byli zgubieni.

- Dzień dobry. - usłyszałam za plecami niski niemiecki głos, gdy wkładałam kolejny otrzymany bukiet do wazonu z wodą. Niemieccy czarusie lubili witać w kwiaciarni tylko po to, by kupić bukiet i mi go wręczyć. Musiałam wtedy naprawdę mocno udawać szok i szczęście. Odwróciłam się na pięcie zerkając to na przystojnego oficera, to na mini wersję jego, trzymającą go za ręke. W moim sercu o dziwo zawitało to dziwne ciepło. Ten maluszek wyglądał bardzo niewinnie.

- Dzień dobry. - odparłam zmęczonym głosem, podchodząc do lady - czego państwo by sobie życzyli? Mamy w ofercie piękne kwiaty: róże, hiacynty, fiołki....- zaczęłam moją podstawową wyliczankę serwowaną zawsze na początek rozmowy z klientami

- Chcemy kwiaty dla mamusi. - mały posłał mi uroczy uśmiech. Nie mogłam się powstrzymać i sama uniosłam kąciki ust, lecz mój uśmiech zniknął gdy spostrzegłam kamienną minę ojczyma owego maleństwa. Odepchnęłam się mozolnie od lady, złapałam chłopczyka za rękę i podeszłam do bukietów

- Jaki jest ulubiony kolor mamusi? - zapytałam rzeczowo

- Chyba różowy. Zawsze nosiła różowe sukienki. Wie Pani ona dzisiaj umarła....

- Oh...- nagle zaschło mi w gardle - a więc r-różowy bukiet..? - zerknęłam na bruneta i ukradkiem przeniosłam wzrok na medalion na jego prawej piersi. Był z SS.

- Tak. - nie posilił się z długą odpowiedzią. Westchnęłam tylko i wstałam pakując bukiet. Gdy wszystko było gotowe, poprosiłam o pieniądze i wręczyłam brunetowi kwiaty do ręki. Wziął głęboki wdech i otworzył usta z zamiarem wypowiedzenia jakiegoś zapewne mądrego zdania

- Dorabiasz w kwiaciarni? - odchrzaknął

- Nie dorabiam tutaj. Założyłam tą kwiaciarnie, to było moje skryte marzenie. - spojrzałam na okno widząc dwóch esesmanów kroczących koło placu wolności - przynajmniej przed wojną. - szepnęłam

- Szukam opiekunki do dziecka. - przenosiłam swój zdziwiony wzrok na mężczyznę. Zdziwiło mnie jego wyznanie i pewnego rodzaju propozycja - płacę 100 złotych na dzień. Taka waluta panuje u was w Polsce, czy się nie mylę?

- Nie. - wymamrotałam oszołomiona. Ta cena była jak z kosmosu. Tyle zarabiałam w miesiąc pracy w kwiaciarni. Mężczyzna wręczył mi do ręki karteczkę - to mój adres, jeśli się zdecydujesz, przyjdź. - stałam w miejscu jak słup soli. Do kwiaciarni wszedł mój bliski przyjaciel Jan, mrożąc zimnym spojrzeniem bruneta, na co ten uśmiechnął się do niego bezczelnie. Nie wiem co łączyło tą dwójkę, ale niezmiernie pragnęłam się tego dowiedzieć. Jan Bytnar był tym zawsze ruchliwym dzieckiem. Wszędzie było go dużo i zawsze przepełniał przestrzeń swoją charyzmą i wspaniałym poczuciem humoru. Znaliśmy się od dziecka gdyż nasze matki miały ze sobą niesamowite relację.

- Znasz go? - uniosłam brwi - wyglądaliście, jakby coś was łączyło...

- Owszem, znamy się. Mój kolega, ma brata, który niekiedy się z nim przyjaźnił. Aż do wojny. Nie cierpię tego sukinsyna, jest zadufany w sobie, a jego ego jest większe od jego mózgu. - pokręcił głową rudowłosy - często tu przychodzi?

- Nie. Dziś widziałam go pierwszy raz...- schowałam cieniutką karteczkę z adresem za plecy

- Co ty tam ukrywasz Marysia?

- Nic to tylko takie coś...- karteczka niefortunnie spadła na ziemię, a Rudy zwinnie ją podniósł, czasem naprawdę żałowałam, że sport nie jest moim głównym priorytetem w życiu

- Co to za liczby? - zmarszczył brwi

- Ten mężczyzna...który przed momentem tu był zaoferował mi pracę opiekunki.

- On?! Pracownik największej eskadry SS?! - krzyknął na cały głos

- Cicho bądź. - syknęłam - i owszem.

Jan złapał mnie za rękę i wybiegł natychmiast ze sklepu

- Janek! Nawet nie zamknęłam ty wariacie! - odetchnęłam z ulgą widząc panią Danusie, koleżankę mamy - zamknie pani kwiaciarnie?! - rzuciłam jej klucze w pośpiechu nie czekając na odzew z jej strony

////

to nie historia Romea i Julii. Nie będzie dużo miłości. Zwykłe realia wojny

Zakrwawione wierszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz