W odległym miasteczku żyła sobie pewna dziewczynka, była młoda i biedna. Miała ona rodziców którzy pili oraz sprzedawali narkotyki, jej rodzeństwo całymi dniami chowało się w okurzonych kątach domu by ukryć się przed agresywnymi rodzicami. Pewnego razu podążając ulicą zobaczyła urywek z gazety na którym widniało zdjęcie baletnicy. Giselle wpatrywała się w nią jak najcenniejszy diament który niszczy każde zło na świecie. Tak przez wiele dni przychodziła patrząc na urywki zdjęć które można było dostrzec z witryny kiosku. Któregoś jednak dnia deszcz padał bardzo mocno, ulice zaczęły być szare dziewczynka zgubiła się. Weszła do wielkiego budynku bogato zdobionego, było w nim pełno drzwi z których dobiegały przeróżne dźwięki spektakli. Giselle czuła ze musi iść do ostatnich drzwi. Wsłuchała się w muzykę która dobiegała do jej uszu, słyszała delikatne stopy na scenie każdy szmer. Wyjrzała przez dziurkę która była w drzwiach i zobaczyła światła, pełno bogatych ludzi oraz baletnice. Wpatrywała się z miłością w każdy ruch na scenie. Bo wtedy ona poczuła szczęście nie bała się już rodziców, nie martwiła o rodzeństwo bo wszystko przestało istnieć oprócz niej i baletu, Po chwili muzyka ucichła, światła zgasły a całe szczęście odpłynęło. Wróciła ona do domu by znów zacząć płakać. Każdego dnia chodziła ona pod drzwi sali i patrzyła na występy, nikt na nią nie patrzył nie wyganiał bo była biedna. Pewnego popołudnia matka dziewczynki całkiem pijana uderzyła ją, wybiegła z domu kierując się tam gdzie zawsze. Przed wejściem do teatru stała starsza kobieta. Ubrana była w długi szary płaszcz, na głowie miała granatowy beret, całą jej twarz pokrywały zmarszczki. Starsza pani posłała jej uśmiech pełny żalu, Giselle rzuciła jej się w ramiona szlochając. Powiedziała jej o swoim życiu, o swojej miłości do baletu. Jednak uścisk kobiety na ramionach znikł wraz z nią, pozostał tylko chwilowy zapach jej perfum. Mijały miesiące dziewczynka codziennie chodziła podziwiając występy, czasami ćwiczyła ruchu które zapamiętała. Pewnego listopadowego popołudnia Giselle wracała do domu, weszła i zastała tam cisze. Wszystkie zabawki jej rodzeństwa, ubrania leżały tam gdzie zawsze. Rodziców również nie było bo wszyscy zniknęli. Wtedy też poczuła znowu ten sam dotyk na ramionach stała przed nią ta sama starsza kobieta. Patrzyła ona w jej w szare oczy od których pryskała mądrość, chwyciła ją na dłoń i obie wyszły kierując się znaną drogą. Giselle usiadła w trzecim rzędzie, wokół niej było pełno ludzi podziwiających przedstawianie. Teraz widziała ona wszytko bardziej dokładnie, każdy ruch unoszenia się w powietrzu. Światła zgasły, muzyka ucichła wszyscy tancerze rozpłynęli a dziewczynka chciała krzyczeć by zostali by dalej tańczyli do taktów muzyki. Była ona już gotowa by ten sen zakończył się, jej rodzina wróciła a to było tylko jej wytworem wyobraźni, tak się jednak nie stało.
Wyszła ona z sali i zobaczyła tą samą kobietę, w rękach trzymała ona bilet, wręczyła go dziewczynie a ta przeczytała że był on dla niej. Wyszła za nią z budynku i przed nimi wyrósł z ziemi taki sam teatr tylko pod nazwą niebo. Poszłam tam z biletem i tak tam została oglądając występy, ucząc się tańczyć baletu by kiedyś sama mogła unieść się jak ptak na scenie teatru w niebie.
Moje stare wypociny, napisane może z rok temu albo nawet wcześniej.
