Rozdział VII

213 15 0
                                    

Tej nocy spał wyjątkowo spokojnie, nie miał żadnych koszmarów, a to zdarzało się bardzo rzadko. Zanim poprzedniego dnia zasnął, zdenerwował się, ponieważ zapomniał o jedzeniu, które zostawił nad ogniem, kiedy wrócił od Orochimaru, było już zupełnie spalone.

Przez cały ranek nie widział się z wężookim. Może to i dobrze, przez większość czasu Sasuke nie wiedział, jak powinien się zachować, kiedy go spotka. Nie mógł wyrzucić z głowy widoku nagiego, młodego ciała sannina. Obwiniał się za to, miał wyrzuty sumienia. Stanowczo nie powinien o to prosić, ba, rozkazywać tego. Honor bladoskórego stanowczo na tym ucierpiał. Szczególnie, że teraz był Bogiem Śmierci.

Przygotował lekki posiłek dla siebie i Orochimaru, był głodny, ale zapasy jedzenia powoli się kończyły. Czuł, że powinien niedługo wrócić do Konohy, aby je uzupełnić. Wszystkie inne wioski oferowały mu darmowe miejsca do przenocowania, ale prowiant mógł otrzymać tylko w swojej rodzinnej.

Zapakował przygotowany posiłek i zaczął zbierać rzeczy z obozu na jedno miejsce, aby móc cofnąć je za jednym razem.  Podczas tej czynności zastanawiał się, jak tłumaczyć sobie to zajście z wężookim, żeby nie mieć wyrzutów sumienia. Oczywiście wygrało stwierdzenia, że to dla dobra klanu Uchiha.

Już kończył swoją pracę, odkładał futon, który był ostatnią rzeczą, a Orochimaru wciąż nie było. Sasuke już powoli martwił się o niego, chociaż bał się bardziej o to, że utracił bardzo przydatnego towarzysza i syna, który miał być przecież stworzony przez bladoskórego, niż o samą postać wężookiego.

Wiedział jednak, że mężczyzna nie ma prawa od niego odejść, bo zawarli kontrakt. Miał rację, kiedy odesłał wszystkie zbędne na czas marszu przedmioty, bramy otaczające ich obóz cofnęły się, a on zobaczył w oddali bladoskórego, który powolni maszerował w jego stronę. Uchiha zauważył, że jego krok jest wyjątkowo powolny i chwiejny. Zabierając wszystkie pozostawione rzeczy, Sasuke podbiegł do niego, aby oszczędzić tamtemu chociaż trochę drogi.

Kiedy stanął przed nim, zauważył, że Orochimaru nie tylko utyka, ale ma też widoczne zaczerwienienie wokół szyi, jakby ktoś zaczął go dusić, a także ślad po uderzeniu na lewym policzku.

-Kto cię zaatakował? – zapytał bez namysłu. Zastanawiającym było to, że wężooki nie zregenerował się po uderzeniu, chyba że nastąpiło ono niedawno, chociaż dla Sasuke było to mało prawdopodobne, w końcu mężczyzny nie było całą noc.

-To błędne określenie…  - zaczął spokojnie, jak zawsze, Orochimaru – Zresztą i tak ich już tutaj nie ma. Zaraz wszystkie ślady znikną, nie martw się, nic mi nie jest, wciąż mogę bez najmniejszego problemu ci pomagać.

-Wolałbym znać ich tożsamość, mogą zaatakować ponownie.

-Uwierz mi, nie zrobią tego – posłał Sasuke dość dziwny, tajemniczy uśmiech. Uchiha wiedział, że może mu po prostu rozkazać, żeby powiedział mu, co się stało, ale doszedł do wniosku, że po ostatnim, do czego zmusił wężookiego, powinien dać mu trochę swobody, a było widać, że bladoskóry nie chce wyjaśnić mu sytuacji.

-No dobrze, - westchnął i ruszył w ustalonym kierunku, obrał za cel jedną z mniejszych wiosek, nie była daleko i mogli tam spokojnie przenocować – a z tobą wszystko dobrze? Wiesz, po wczorajszym…

-Tak… ale moje umiejętności regeneracyjne są słabsze, bo muszę utrzymywać inny organizm. Nie powinno to jednak wpłynąć na moje umiejętności walki lub wyszukiwania kryjówek.

Później szli w milczeniu. Mijali powtarzający się krajobraz pustkowia. Tylko kamienie i piasek dookoła nich. Łatwo było tam stracić orientację, czy po prostu poczuć się nieswojo. Przez całą trasę minęli tylko kilka krzewów lub większych skał, które mogły dać schronienie, dlatego przy każdym z nich decydowali się na postój, już niedługo powinni wyjść z tej pustyni, więc nie martwili się, że zużywają dużą ilość wody.

Special Servant || SasuOroOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz