Rebeca przyglądała się tej całej sytuacji z szerokim i nieco zdradzieckim usmiechem, doskonale wiedziała, że kiedyś byłam z nim bardzo ale to bardzo związana, był dla mnie najbliższym i najważniejszym człowiekiem na swiecie, ufałam mu bardziej niż rodzinie z którą mam identyczne relacje jak z siostrą.
Ed pomagał mi z każdym nawet najmniejszym problemem. Ciągle pytałam czy go nie męcze tym ciągłym wyżalaniem się, lecz on tylko kiwał głową i po chwili sam pytał czy nie zwariowałam. ,,Przecież po to jestem, nie zostawie Cię samej z tym wszystkim''- Mówił uśmiechając się niepewnie, tak jakby czekał na moją reakcje.
Jego uśmiech... Tyle potrzebowałam do naprawy swojego humoru.
Lecz po jakimś czasie zaczęłam odnosić wrażenie, że moje problemy przelewały się na jego sumienie, nie mogłam dostrzec w nim takiej radości jaka panowała w nim kiedyś, chodził przygnębiony i zaślepiony w ekranie telefonu, jednakże gdy pytałam czy wszystko jest okej i czy nie potrzebuje żadnej pomocy odpowiadał oschle ''Jest okej Cassie". Ta cała sytuacja zaczęła mnie znacznie przygnębiać więc pewnego dnia odwiedziłam go bez zapowiedzi. Pamiętam to kłucie w sercu kiedy drzwi otworzyła jego mama mówiąc, że Eda nie ma i nie będzie. Po tym totalnie zamknęłam się w sobie. Nie wychodziłam za często, nie przyjaźniłam sie z nikim tak bardzo jak Edem, można powiedzieć, że zaczęłam prowadzić tryb samotnika który jak najbardziej mi odpowiadał.Wróćiłam do rzeczywistości, łzy w oczach utrudniały pracę wzroku, spojrzałam na Rebece jeszcze raz po czym obróciłam się na pięcie onajmiając cicho, że pójdę po coś do picia. Szłam w miarę szybko, "byle daleko". Głupia sytuacja... "Cholera..." zagryzłam wargę tak mocno, że poczułam metaliczny smak w ustach jednak nie zatrzymywałam się. Nie miałam pojęcia gdzie jestem, chodziłam na zmianę w lewą i prawą strone pomiedzy tymi wszystkimi kolorowymi stoiskami, co parę chwil spuszczałam wzrok na dół aby hamować łzy, ale nawet to nie wychodziło. Przed sobą zauważyłam dosyć spory mur, który był ogrodzeniem wesołego miasteczka od ulicy, chciałam się przy nim zatrzymać lecz poczułam jak czyjaś dłoń łapie mnie za nadgarstek, odwróciłam się unosząc delikatnie wzrok.
-Nie, nie.. nie- Wymamrotałam próbując wywiązać się z uścisku rudego chłopaka, jenak ten nie dawał za wygraną.
-Cassie, błagam, posłuchaj mnie. -Jego głos wydawał się łamiący, a dłoń która ściskała moją, z minuty na miuty trzęsła się mocniej. Spuściłam wzrok na dół kręcąc głową
-Ed... - Łzy kapały na koszulę która tak na prawdę nie należała do mnie. -Cholera jasna...
-Cassie, kurwa mać... błagam -Przyciągnął mnie do siebie, spojrzałam na niego. Jego oczy były pełne łez tak samo jak moje. Zrobiło mi się nieprzyjemnie smutno a z drugiej strony nie miałam najmniejszej ochoty z nim rozmawiać.