❝SZYCHY❞

94 12 117
                                    

Joey szła ze spuszczoną głową do wspólnego pomieszczenia. Rękawem bluzy, wycierała łzy, jednak szybko zbierały się kolejne.

Gdy dotarli na miejsce, dziewczyna postanowiła podnieść głowę i rozejrzeć się po ludziach. Zostało tylko siedemnaście osób, a wśród nich, jak narazie, nie zauważyła Jacksona. Zamiast tego dostrzegła 212, która zerwała się z łóżka.

-Deok-su, w końcu wróciłeś- zwróciła się z sarkazmem do 101.

-Ty... Jak...?- nie umiał wykrztusić z siebie normalnego zdania.

-Co? Czujesz się, jakby twoja matka wróciła do życia?- pojechała go.

Mężczyzna nic nie odpowiedział. Dalej stał w bez ruchu, a na jego twarzy malowały się szok i zmieszanie.

-Zamaskowani stwierdzili, że jestem najsłabszym ogniwem. Tak jak wtedy, gdy jako dzieci byliśmy samotnikami. Też o tym słyszeliście, prawda?- pokazała na tłum, jednak Joey kompletnie nie wiedziała o co jej chodzi.- Najsłabsze ogniwo!- zaśmiała się psychicznie.- Jak to było? Wszyscy jesteśmy sobie równie, mam rację?- wybuchła diabolicznym śmiechem.

Wszyscy trochę zażenowani, odeszli na bok. Joey usiadła na jednym z łóżek i schowała twarz w dłoniach. Miała wrażenie, że straciła dosłownie wszystkich.

Wtedy poczuła jak miejsce obok niej się ugina. Podniosła głowę i kamień spadł jej z serca. Był to Jackson.

-Cześć- lekko się uśmiechnęła.

-Hej- odparł wyraźnie przybity.- Płakałaś?- spytał nagle.

-Tak- skinęła głową.- Poświęciła się dla mnie.

-067 dla mnie też- wbił wzrok w podłogę.- Porozmawialiśmy chwilę, a na koniec powiedziała mi, że nic ją w życiu nie czeka i po prostu oddała mi swoje kulki.

-Miałam podobnie- odparła krótko.- 240 specjalnie rzuciła dalej od muru, abym wygrała- doprecyzowała.- Mam wyrzuty sumienia.

-Ja też, ale... najwyraźniej tak miało być- powiedział smutno i objął ją ramieniem.- Przynajmniej mamy siebie.

-Masz rację, tylko na jak długo- westchnęła i wtuliła się w niego.

-Skończmy z tym, dłużej tak nie mogę- chwilę ich bliskości, przerwał gracz o numerze 069, stojący na środku sali. Na chwilę spuścił głowę i uronił kilka łez.- Jeśli dziewięć osób się zgodzi, możemy stąd wyjść!- patrzył po ludziach z nadzieją, że ktokolwiek go poprze, jednak się mylił.- Kto chce ze mną wyjść, niech wstanie- pokazał palcem na siebie. Nikt nawet nie raczył się odezwać. Wszyscy siedzieli ze spuszczonymi głowami, udając że go nie słyszą.- Jak możecie nazywać siebie ludźmi?!- krzyknął przez łzy.- Naprawdę chcecie to ciągnąć? Dla pieniędzy!- podkreślił.- Wszyscy zabiliście najbliższego sobie człowieka z powodu pieniędzy.

To ostatnie zdanie bardzo tknęło Joey. Prawda, w pewnym sensie zabiła Ji-yeong dla własnych korzyści.

-Czy twoja żona wróci do życia, jeśli stąd wyjdziemy?- nagle z miejsca zerwał się Sang-woo i podszedł do niego.- Wybaczą ci morderstwo żony?- po nie otrzymaniu odpowiedzi, ciągnął dalej.- Skoro tak cię to dręczy, to dlaczego wróciłeś?- chwycił go za kołnierz bluzy.- To ty powinieneś był zginąć- puścił go jedną ręką i wskazał na sufit.- To nie jest, tylko za twoją żonę, ale za wszystkich, którzy tu zginęli. Mamy stąd wyjść i znowu zacząć gówniane życie? Znów od zera? Z gównianym poczuciem winy w sercu?- puścił go tak, że mężczyzna upadł na podłogę.- A wy jesteście na to gotowi?!- wydarł się.- Jeśli tak, to wstawaj teraz. Wstawaj i wynocha!- tracił nad sobą kontrolę.

❝LOST CONTROL❞ - SQUID GAMEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz