Prolog

122 6 0
                                    

Dusiłem się w ciasnej klatce, a w ciemności mogłem dostrzec tylko Twoje oczy, od których bił blask, jakiego jeszcze nigdy nie dano mi ujrzeć. Przyparty zakrwawionymi plecami do zimnej ściany cicho, wręcz bezgłośnie wołałem twoje imię. Ręce skrępowane grubym drutem kolczastym dawały o sobie znać przy każdym ruchu. Patrzyłem na twoją zapłakaną twarz, wydawało mi się, że to już koniec i nie powinniśmy mieć nawet nadziei. Pomimo, że umiera zazwyczaj ostatnia, jest też matka głupców. Głupców takich jak my, których zmieniło życie, wojsko, walka. Nagle do celi weszło dwóch mężczyzn ubranych w mundury. Gdy się rozstąpili ujrzałem generała Meeksa. Zmarszczył brwi i spojrzał na mnie podejrzliwie, paląc namiętnie cygaro. Dym z jego ust owiał moją twarz, gdy zbliżył się na tyle, bym czuł jego oddech na sobie. Odkąd wszedł widziałem, że patrzy na mnie z pogardą. Miałem dziwne wrażenie, że ma mnie za zdrajcę, a przecież obydwoje znaliśmy prawdę.

-Kogo my tu mamy? Czyżby porucznik Harrison? -w jego głosie dało się słyszeć ironię.

-Witaj mój drogi towarzyszu, co Cię tu sprowadza? -wypowiadał słowa z sarkastyczną lekkością, przeciągając każde słowo. Śmiał mi się bezczelnie prosto w twarz, ale nie spojrzał w oczy ani razu.

-Wydaje mi się, że masz mi coś do powiedzenia. Po to tu jesteśmy, nieprawdaż? -lustrował moją twarz, jakby chciał wyczytać z niej choćby drobny element mojej tajemniczej układanki. Zmrużył oczy i z szyderczym uśmiechem patrzył na mnie.

-Nie mów mu nic! -krzyknęła Morgan, przerywając niekończącą się ciszę i niewerbalną walkę pomiędzy nami dwoma.

Generał odwrócił się, nie kryjąc zdziwienia i złości. Podszedł do związanej dziewczyny, leżącej w kącie sali.

-No tak, zapomniałem o tobie. Słyszałem, że z ciebie też niezłe ziółko. Masz nam jeszcze coś ciekawego do powiedzenia? Panno Morgan? -wyszeptał, bezczelnie wodząc ustami po jej policzku. Delikatnie musnął dłonią jej szyję, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Zaczął posuwać swoją rękę coraz niżej.

-Przestań! Zostaw ją. -krzyknąłem.

-Jeden, kolejny twój niewłaściwy ruch, a mój strzał i nie ma was obojga. A dobrze wiesz -odsunął się od niej i podszedł do mnie, wsunął rękę pomiędzy kraty, i jednym, zdecydowanym ruchem przyparł mnie do muru.

-Jak jesteś potrzebny. -spojrzał wnikliwie.

-Światu -parsknął śmiechem. Śmiał się coraz głośniej, a jego donośny głos brzmiał w całej celi, w całym więzieniu. Entuzjastycznie z rozbawieniem powtarzał słowo "światu". Jak szaleniec, jak ktoś kto dawno postradał zmysły.

-Światu, słyszałaś kochana? -z ewidentnym rozbawieniem podszedł do Morgan.

-Jednak ty kochana, nie jesteś nam już potrzebna. -zsunął jej bluzkę z dekoltu, odsłaniając piersi. Namiętnie zatopił rękę w jej biuście i cicho wzdychając wydobył z kieszeni munduru pistolet. Nie wyjmując ręki oddał strzał z bliska prosto w serce.

-Nawet twoja śmierć nie była godna kobiety, nie mówiąc już o życiu. -wstał wycierając o spodnie krew, po czym spojrzał na dwóch żołnierzy, stojących przy wejściu do celi.

-Czy ktokolwiek zebrany w tym jakże ciasnym pomieszczeniu, żałował będzie -zatrzymał się na chwilę i spojrzał na mnie z tryumfem. Napawał się moim bólem i widokiem łez, mimowolnie spływających po mojej twarzy.

-Tej suki? -wybuchnął śmiechem, akcentując te słowa. Spojrzał wymownie na żołnierzy, a ci zaczęli śmiać się razem z nim.

Wpadłem w złość, zacząłem wyrywać ręce z drutu kolczastego. Energicznymi ruchami, na własne życzenie kaleczyłem i rozrywałem sobie dłonie. W pewnym momencie poczułem ulgę, choć ból był nie do zniesienia. Skoczyłem do generała Meeksa i chwyciłem go za szyję. Zacząłem dusić i nie zamierzałem go puszczać.

-Giń! Giń za nią! -krzyczałem miażdżąc mu tchawicę. Dwaj żołnierze chwycili mnie za ręce, odciągając od ledwo żyjącego już mordercy. Wyrwałem się z ich uścisku i podbiegłem do Cris Morgan. Uklęknąłem przy niej, wiedząc, że nie mam już czasu. Ująłem ją za dłoń, zamknąłem oczy i w wymuszonym skupieniu deportowaliśmy się.

Skrzydło Anioła StróżaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz