Beztarcz

103 9 0
                                    

Bezwładne ciało opadło na dno brodzika. Na kolorowej macie znalazła się rozbita głowa, której już nic się nie słuchało. Czarne włosy mokre, rozwleczone w każdą stronę, a jedno z uszu prawie wydarte jak pierwsza lepsza cieniutka karteczka. Żałosna ręka dosięgła kranu i bezładnie go przekręciła. Z zawieszonej wysoko słuchawki prysznicowej buchnęła woda. Ledwo zawieszona w końcu uwolniła się z uchwytu i spadła, zderzając się z podłożem tuż przy głowie półmartwego. Lodowata woda powoli się rozlewała, a szeregi zbitych kropel wyruszyły ku nagiemu ciału, aby dotrzeć i wymusić na człowieku gwałtowne konwulsje. Był za słaby. Lekko drgnął. Zacisnął jeszcze mocniej sine powieki. Chudą rękę wprawiono w ruch. Niczym egzotyczny wąż przesunęła się po zniszczonym torsie i dotarła do słuchawki, żeby nią zapanować. Chwyt, chociaż najsłabszy na świecie, był skutkiem najsilniejszej woli. Wtedy zdrętwiała kończyna dostała rozkaz poszybowania gdzieś w górę. Patrząc spoza obleganego arcydzieła łazienkowego, pomijając oczywiście dyndające zabawnie patyczki przełożone przez ściankę brodzika, których szczyty wyznaczały brudne, małe kolana, zza tego wszystkiego powoli wychyliła się ręka. Ludzka łodyga pięła się w górę, a z jej zaciśniętego wokół srebrnego przedmiotu kwiatu tryskały przezroczyste soki. Krople opadały bardzo powolnie, jakby zatrzymywały się jeszcze po drodze i wisiały tak w powietrzu. Spod powiek nie dało się stwierdzić jak długo. Spod powiek pewne było tylko, że domniemany czas to wieczność. Chwilę później słychać już było pierwsze zderzenia z gumową matą. Cudowna roślinka nareszcie zawisła nad ciałem. Zraszała ciało, które reprezentujące rzeczywiście stan opłakany, teraz mogło pochwalić się łzami z prawdziwego zdarzenia. Nowe, błahe szczęście rozwlekło się po trupie. Otwarto powieki. Zamiast głuchego charczenia pozwolono wszystkim obecnym usłyszeć jego oddech, prosto z ledwo otwartych ust. Wszystkim... podniósł się, a słabe oczy rozejrzały się po pomieszczeniu. Jego jedyny przyjaciel, z którym utrzymuje kontakt, malutka palemka, rozłożyła szeroko swoje długie liście. On aż się zawstydził. Zacisnął gwałtownie wątłe nóżki, a na brudnej twarzy dało się zobaczyć rumieniec. Albo przynajmniej wyczuć. On czuł. To pulsowało. Aż odłożył słuchawkę na zapadłą pierś i skierował dłoń prosto na twarz. Lekko odchylił głowę i uśmiechnął się uroczo, jak myślał. Mógł się w końcu odprężyć. Chłodna wilgoć studziła rozgrzane, pulsujące rany. Jakie to szczęście dla niego, że był sam. I nic już nie stanowiło przeszkody. Ciepłej wody nie było, ale on już do tego przywykł. Światła nie było, ale po co mu to, skoro i tak ledwo patrzy. Głośno, jakby w środku węża woda musiała się jeszcze przedostać przez tysiące szprych, wałów czy innych miniaturowych tam. To akurat była muzyka dla uszu. W powietrzu unosił się ciężki zapach. Jak zabójczy gaz, tylko ten nie był zabójczy. Metaliczny jak krew, która niczym nić ciągnęła się za nim aż do tego brodzika. Na szczęście nie ma komu iść jej tropem. Cudownie... błogo, beztrosko... samotnie.

Rośliny i inne płynyWhere stories live. Discover now