Było spokojne, ciepłe popołudnie, gdy wraz z Henrym wracaliśmy lasem z miasta. Wycierałem z rąk krew, która została po dotkliwym pobiciu jakiegoś dzieciaka. Rozwalona skóra na kostkach piekła przyjemnie gdy zginałem i prostowałem palce. Przeraźliwe piski gówniarza wciąż miło dźwięczały mi w uszach, a woń przypalanych włosów ciągnęła się za nami niczym najlepsze perfumy. Już prawie zapomniałem jak się dobrze bawić, a dzień był szczególnie udany z powodu, że dziś miałem okazję pobyć z Henrym sam na sam po raz pierwszy od dawna. Całkiem niedawno zaczął się rok szkolny, a już z drzew opadło większość liści, które teraz chrzęściły nam pod nogami. Mój oddech dopiero zaczął się uspokajać po wysiłku i zaczynałem rozkoszować się świeżym, jesiennym powietrzem. Wielka sterta liści, którą mijaliśmy przyciągała mnie do siebie, więc niewiele myśląc chwyciłem Henrego za nadgarstek i pociągnąłem w stronę stosu. Chłopak zaklął zduszonym głosem i razem ze mną spadł bezwładnie w cudownie kolorowe liście.
- Cholera, Patrick – prychnął wyciągając suchą roślinę z ust. Starał się wyglądać poważnie, ale widziałem, że ledwo powstrzymuje śmiech.
Wziął garść liści i rzucił w moją stronę. Oczywiście zrobiłem to samo i już po chwili tarzaliśmy się po ziemi jak pięciolatki. Chwytaliśmy wszystko, co wpadło nam w ręce, więc już po paru chwilach byliśmy cali w trawie, błocie i nie wiadomo czym jeszcze. Jakimś sposobem podczas szamotaniny Henry znalazł się pode mną. Przycisnąłem go do ziemi moim ciężarem ciała uniemożliwiając mu ewentualną ucieczkę i złapałem go za nadgarstki jedną ręką.
- Nie masz już gdzie uciec – mruknąłem z niepokojąco agresywnym błyskiem w oku.
Drugą ręką nabrałem pełną garść błota, trawy i liści i zwiesiłem ją nad twarzą Henrego. Chłopak wciąż chichotał starając się wyślizgnąć spode mnie. W końcu znieruchomiał orientując się, że rzeczywiście nie ma możliwości jakiejkolwiek swobody. Spojrzał mi błagalnie w oczy próbując wymusić we mnie litość, ale ja pokręciłem jedynie głową bardzo powoli przysuwając mu błoto do twarzy. Rozkoszowałem się jego desperackim próbom wywarcia na mnie wpływu i odsunięcia głowy. Ponownie spojrzał mi w oczy, tym razem jego spojrzenie było dużo głębsze, a ja poczułem, jakby wyssał ze mnie wszystkie myśli. W głowie wybrzmiewała jedynie cisza, a emocje mieszały się i kłóciły. Moja ręka znieruchomiała parę centymetrów od niego. Przełknąłem ślinę i starałem się uspokoić kołatające się jak ptak w klatce serce. Patrzyłem się pusto na niego nie wiedząc co zrobić. Mógłbym przysiąc, że zaczął głębiej oddychać, a jego wzrok nieznacznie padł na moje wargi. Zbliżyłem swoją twarz do niego i nie widząc żadnego sygnału sprzeciwu wpiłem się w jego usta wypuszczając wszystko z dłoni. Chłopak pewnie oddał pocałunek, lecz już po chwili oderwał się ode mnie i wymierzył mi mocnego policzka. Uśmiechnąłem się jedynie czując słodki, pulsujący ból promieniujący od kącika ust aż pod oko. Przejechałem językiem po zębach i obserwowałem, jak wyciąga rękę w stronę mojego karku. Przyciągnął mnie z powrotem i ponownie złączył nasze usta w pocałunku. Nie przejmowałem się niczym, nie odsunąłem się nawet gdy słyszałem przejeżdżający samochód. Nikt ani nic nie mogło mi teraz zakłócić tak długo wyczekiwanej chwili.
***
Leżenie w liściach zajęło nam jeszcze parę dobrych minut, ale to co się stało później nieco mnie zawiodło.
- Henry, nie możesz udawać, że nic się nie wydarzyło – powiedziałem przy skrzyżowaniu, na którym zawsze się rozdzielamy.
Przez całą drogę zachowywał się, jakby cała ta sytuacja nie miała miejsca. Zachowywał się dokładnie tak, jak chwilę wcześniej, czym zbił mnie z tropu. Przez głowę przez chwila przeszła mi myśl, że może to wszystko sobie wymyśliłem. Może to był wyjątkowo dobry sen.
- To nie powinno mieć miejsca – powiedział odwracając wzrok.
- Powinno. Może powinieneś przestać bać się swoich emocji – warknąłem.
Spojrzał na mnie jakbym mu właśnie wbił nóż w plecy. Przetarł oczy dłońmi wciąż brudnymi od ziemi i ponownie podniósł na mnie wzrok. W jego oczach znajdował się ból i niechęć.
- To nie powinno mieć miejsca – powtórzył ciszej i z mniejszym przekonaniem. – To jest chore.
- To nie jest chore.
- Myślisz, że jakbym nie był hetero to dręczyłbym każdego gejowskiego dzieciaka? – zapytał.
- Tak. A wiesz czemu? Bo się boisz. Boisz się siebie samego – powiedziałem zaczynając czuć narastającą we mnie irytację. – Jak przestaniesz prowadzić wewnętrzny konflikt to daj znać.
I odszedłem. Tak po prostu minąłem go nawet się nie oglądając. Nie chciałem ponownie przy nim wybuchnąć, szczególnie, że zdenerwowała mnie błaha sprawa. Wracałem więc do domu z walczącymi, przytłumionymi wcześniej emocjami – jednocześnie chciałem skakać i tańczyć oraz popaść w histerię i rozwalić parę nosów. Widziałem, że zaczynało mnie nosić, więc zacząłem odrywać skórę z ust starając się zająć czymś ręce. Niedużo czasu zajęło mi dokopanie się do krwi, którą natychmiast starłem rękawem. To nie pomagało, więc zacząłem wykręcać palce i skubać skórki przy paznokciach. Nie przerywając zabiegu wszedłem do domu, minąłem rodziców w drzwiach i poleciałem do swojego pokoju tylko po to, aby wciąż łazić w kółko po ciemnych, dębowych panelach. Momentami energia rozpierała mnie na tyle, że samo chodzenie nie pomagało i musiałem uderzyć parę razy w worek treningowy zawieszony w kącie. W zeszłym miesiącu rodzice musieli mi go wymienić, bo był zbyt zniszczony, żebym mógł go dalej używać. W końcu z frustracją rzuciłem się na łóżko postawione pod ścianą pokrytą plakatami i jednym kopnięciem zsunąłem z niego ubrania. Te, tak samo jak większa część mojej szafy wylądowały na ziemi, tworząc niezbyt dobrze pachnący dywan. Nie sprzątałem ich dopóki nie kończyły się czyste ciuchy lub ktoś miałby mnie odwiedzić. Spojrzałem na ciemną, flanelową koszulę zwisającą smętnie z krzesła przy biurku i przycisnąłem wnętrze łokcia do oczu starając się uspokoić niepotrzebne emocje. Nie wiem ile trwałem w takiej pozycji, ale wybudził mnie z niej dopiero dźwięk nadchodzącego SMSa.
Spotkajmy się. Za 15 minut na skrzyżowaniu.