25 | SLAUGHTERHOUSE

121 3 17
                                    

Ostatnie pół gigacykla było chyba najszczęśliwszym okresem w całym moim życiu.

Dosłownie wszystko szło – jak to mówią ludzie? och, no tak – jak po maśle. Żadnych incydentów podczas kursów, wykopaliska bez choćby najmniejszych opóźnień – nawet bardziej zaangażowałem się w terapię z Rungiem i teraz mech mówi, że robię naprawdę spore postępy! Oczywiście najbardziej cieszy mnie fakt, że spędzam teraz dużo więcej czasu z Infinity – a w zasadzie cały mój wolny czas – i nasze relacje poprawiają się tak naprawdę z megacykla na megacykl.

Zaczęliśmy powoli, rzecz jasna: od spotkań w Swerve's, wspólnych spacerów, szczerych rozmów, które ostatecznie jakimś cudem zawsze ciągnęły się całymi cyklami, bo – jak się okazało – mieliśmy sobie więcej do opowiedzenia, niż którekolwiek z nas mogłoby przypuszczać. Po jakimś czasie femme przekonała się do publicznego okazywania uczuć: chodziliśmy korytarzami Lost Light trzymając się za rękę, obejmowaliśmy w barze, tańczyliśmy i całowaliśmy pod wpływem chwili, nie przejmując się tym, co mogliby pomyśleć inni. I było nam tak dobrze.

Nie jestem nawet pewien, w którym momencie zaczęliśmy dzielić kajutę. Chyba po którejś imprezie u Swerve'a, kiedy odprowadziłem lekko pijaną Infinity do jej pokoju, a kiedy już ułożyłem fembotkę wygodnie na leżance, na poprosiła mnie, bym został. No i zostałem. To był dla nas spory krok, którego jednak ani na chwilę nie pożałowaliśmy, bo nie minęło nawet siedem megacykli, a zaczęliśmy mieszkać też razem na Cybertronie. Stworzyliśmy nasz wspólny, wyjątkowy kącik, do którego zawsze wracaliśmy z własnej chęci – nie z przymusu. To, na jakiej planecie się znajdowaliśmy, przestało mieć jakiekolwiek znaczenie – liczyło się już tylko to, że jesteśmy razem.

Nie my jedni zresztą mieliśmy teraz dobry okres. Może Blackstar i Magnus nie obnoszą się z tym jakoś specjalnie, ale wszyscy i tak dobrze wiemy – myślę, że niektórzy wiedzieli nawet jeszcze przed nimi samymi – że już od dłuższego czasu mają się ku sobie, a teraz nawet postanowili zrobić kolejny krok w przód i w pewnym sensie uoficjalnili swój związek. No bo błagam, nie jesteśmy ślepi. To, jak zachowują się w swoim towarzystwie, jak ze sobą rozmawiają, jak Magnus odwiedza Star wieczorami, a zmywa się dopiero rano – to wszystko mówi samo za siebie. Wiem, że moja siostra nie lubi jakoś specjalnie przechwalać się tym, co dzieje się w jej życiu, a ja też nie chcę jej specjalnie naciskać, zwłaszcza wiedząc, że jest szczęśliwa.

Bo to także doskonale po niej widać. I mogę teraz zabrzmieć trochę wrednie, ale cieszę się, że fembotka rozstała się ze Smokescreenem. Przy nim zawsze była taka... przygaszona; wiecznie udawała, jak to wszystko niby jest okej, choć w cale nie było. To nie tak, że mam coś do młodego – może i bywa wnerwiający, ale to dobry bot – tylko zwyczajnie chcę dla ich obojga jak najlepiej. I myślę, że wspólnie nie znaleźliby tego samego szczęścia, co osobno.

Atmosfera na statku też jest już o wiele przyjemniejsza, niż kiedyś. Praktycznie każdy zdążył przyzwyczaić się do obecności Megsa na pokładzie, część chyba nawet polubiła mecha, dzięki czemu on sam także czuje się szczęśliwszy na Lost Light – a przynajmniej to wywnioskowałem po tym, jak parę razy udało mi się go przyłapać na szczerzeniu się do samego siebie. I dobrze, bo jak tak non stop zachowywał powagę, naprawdę ciężko było nie patrzeć na niego przez pryzmat jego starego „ja", tego sprzed wspaniałej przemiany mecha z tyrana w pacyfistę. Poza tym, cały ten czas, kiedy Megs był obiektem nienawiści na statku, Infinity czuła się za niego do pewnego stopnia odpowiedzialna, a teraz, kiedy wszyscy zaczęli go akceptować, femme może trochę odpocząć od obowiązku „niańczenia" ojca.

Tak naprawdę to mógłbym w nieskończoność wymieniać te wszystkie zmiany, jakie zaszły na Lost Light – bo, o dziwo, trochę się ich nazbierało – ale że ostatnimi czasy wolę skupić się na teraźniejszości, nie przeszłości, wolę przejść do tego, co mamy teraz, a więc...

LOST LIGHTOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz