Noc była ciepła, ciepła i... lepka. Wilgotne powietrze kleiło się do ciała, oblepiało z każdej strony, wsuwając swoje podstępne łapki pod ubranie. Stojąc na balkonie, skąpany w srebrzystobiałym świetle księżyca, próbowałem poukładać myśli. Ale te natrętne atakowały mój umysł jak powietrze moje ciało. Penetrowały zakamarki, zmuszały do najgłębszych przemyśleń, do uczuć, do stanięcia ze sobą twarzą w twarz.
Wróciłem do pokoju tylko po kubek dawno wystygłej kawy, zimny, obojętny, zupełnie jak ja. Upiłem trochę chłodnego płynu i się skrzywiłem. Zimna kawa smakowała potwornie, przyprawiała mnie o odruch wymiotny. Ten napój miał być pozytywny, dawać życie, a nie być wyziębiony jak trupy, których w moim życiu widziałem wystarczająco dużo i widzieć je jeszcze będę, do końca moich dni. Wyszedłem z powrotem na balkon i delikatnie wychyliłem się za balustradę, wylewając płyn na znajdujące się pod balkonem kwiaty.
Niech zwiędną. Niech szczezną. Na cholerę im takie kolory, na cholerę mi to wszystko kiedy nie mogę mieć czego chcę i muszę wybierać? Serce i umysł, dwa niezgodne sukinsyny w moim ciele. Oba pierdolą głupoty, prowadzą kłótnie kosztem moich płuc, bo z każdym dniem, który zbliża mnie do rozpoczęcia operacji Barbarossa jakoś trudniej mi oddychać. Obrywa też mój żołądek, który zawiązuje się w supeł gdy tylko ZSRR mnie dotyka. Obrywają moje oczy, które zapełniają się łzami gdy myślę o zdradzie. Tak jak teraz.
Samotna łza spłynęła mi po policzku, ale szybko ją wytarłem. Nie czas na uczucia, nie czas na kłótnie serca z umysłem, i tak nikt nie wygra. Jak zawsze, spór skończy się bez wygranych, ze stratami w reszcie moich organów. Zacząłem kręcić się w tę i we w tę, bawiąc się zwiewnym materiałem czarnego (a jakże), jedwabnego szlafroku. Spałem właśnie w nim i w bieliźnie, jakby to kogokolwiek obchodziło. Po chwili bezsensownego dreptania ponownie znalazłem się obok komunisty.
Nadal spał, na plecach, półnagi, z włosami rozrzuconymi na poduszce, spokojnie oddychając. Położyłem się na jego klatce piersiowej, jak jakiś wkurzający kociak, i leniwie popatrzyłem na zegar naścienny.
1:30
Zrobiło się późno. A może wcześnie? Trudno zdecydować. Odwróciłem wzrok od słabo oświetlonej blaskiem naturalnego satelity Ziemi tarczy zegara i położyłem głowę na mojej "poduszce". Jak na komunistę był cholernie wygodny, miło się na nim leżało. Ziewnąłem. Raz, dwa razy. Zamknąłem oczy i delikatnie się skuliłem, wsłuchując się w rytm bicia serca mojego partnera. Był spokojny, niezmienny, usypiający. Po chwili odpłynąłem do krainy marzeń sennych, z leciutkim uśmieszkiem na twarzy.
Może jeszcze jest szansa to cofnąć?
CZYTASZ
Plan Barbarossa [III Rzesza x ZSRR]
FanfictionCo nie wyszło? Zaufanie zostało złamane Część 2 trylogii "Zaufanie" _________ "Ciemność. Gdzie nie popatrzyłem zapełniała kąty, gnieździła się w zakamarkach doprowadzając mnie do szału. Czułem się jak lew krążący w klatce bez celu, zamknięty. Ciemn...