Bonus

1.6K 296 78
                                    

Wczesny sierpniowy wieczór snuł się po kornwalijskim niebie przy akompaniamencie fal rozbijających się spokojnie o brzeg. W domu Weasleyów niemalże wszystkie okna były otwarte, wpuszczając zbawienne, ochładzające się powietrze do nagrzanego przez cały dzień budynku.

Joan Weasley nawet przy otwartym oknie w swoim pokoju czuła, że poci się niemiłosiernie. Choć miała na sobie tylko czerwoną bluzkę na ramiączkach oraz nieprzyzwoicie krótkie spodenki, to i tak było jej naprawdę gorąco. Na moment zatrzymała swoje pakowanie - czy też gorączkowego wrzucanie różnych rzeczy do szkolnego kufra - by związać gęste, rudobrązowe włosy grzejące jej plecy niczym koc.

Gdy stała z gumką w ustach, przez uchylone drzwi do czerwonego pokoju weszła jej matka, której przez moment nawet nie zauważyła. Callie zatrzymała się na moment, przyglądając się sylwetce córki i pomyślała, że nie pogodzi się z tym, że już dorosła... Że miała siedemnaście lat, że jej ciało już się po części zmieniło, że po prostu stawała się kobietą.

- Nie wierzę, że to już ostatni twój rok - powiedziała Callie, a dopiero wtedy stojąca przy swoim biurku Joan ją zauważyła.

- Ja też nie wierzę, mamo - powiedziała dziewczyna, kończąc kucyka. - Smutno trochę.

- Nie wierzyłam przy Arturze, a teraz też ty... - Callie rozejrzała się po pokoju, którego ściany były gęsto zalepione to zdjęciami, to banerami związanymi z Gryffindorem i Quidditchem. - I co, zaraz też nas opuścisz jak twój brat?

- Niee, mamo - przekonywała dziewczyna. - Ja się na razie nigdzie nie wybieram. Za dobrze mi tutaj.

Callie zupełnie rozczuliły te słowa. Natychmiast podeszła do córki, by ją przytulić, co ta z entuzjazmem odwzajemniła.

- Ja cię tak kocham, że ty nawet pojęcia nie masz.

- Tylko nie płacz, mamo, bo ja też zacznę - powiedziała Joan pospiesznie,  wtedy Callie się wycofała.

- No wiem, wiem... Spakowałaś suknię? - zapytała, chcąc jakoś zmienić temat.

- Na miejscu. - Joan kiwnęła głową, wskazując na kufer.

- Cieszę się, że macie ten bal. I że też masz z kim na niego pójść... Nie to, co ja kiedyś.

- Wiesz, ja nie przypuszczałam, że tym kimś będzie Nigel. - Zaśmiała się Joan, kucając przy swoim kufrze. - Ale też się bardzo cieszę.

- Ale w związku z tym balem przyszłam właśnie, by ci coś dać - powiedziała Callie, co wyraźnie zaintrygowało jej córkę.

- Tak?

- Chodź. - Callie usiadła na niedbale zaścielonym łóżku, a Joan prędko do niej dołączyła.

Kobieta sięgnęła do kieszeni, z której wyciągnęła coś małego - przypinkę. Składała się z dwóch szmaragdów ze srebrnymi otoczkami i wywoływała u niej mnóstwo wspomnień.

- Chciałabym, żebyś wzięła tę przypinkę. Dostałam ją od mojej babci, ona od swojej mamy... Jest od pokoleń w naszej rodzinie. Miałam ją na sobie w czasie Balu Bożonarodzeniowego, wtedy, gdy zdałam sobie sprawę, że zakochałam się w twoim tacie, a potem na ślubie... Ona po prostu... Towarzyszy w ważnych momentach. I teraz ty powinnaś ją mieć.

Joan przyjęła przypinkę i zaczęła się jej przyglądać w swoich dłoniach. Pomimo upływu lat, wyglądała zupełnie jak nowa, widać było też, że została wykonana z ogromną precyzją.

- Ja... Wow... Jest przepiękna, mamo - przyznała, patrząc to na matkę, to na przypinkę.

- Byłabym bardzo szczęśliwa, gdybyś ubrała ją na ten bal.

- No pewnie - odparła dziewczyna bez zawahania. - Będzie mi idealnie pasować do sukienki.

Callie wyjęła swoją różdżkę, a następnie przywołała do siebie album, który bez zawahania otworzyła na ostatniej stronie. Tam znajdowało się czarnobiałe zdjęcie odświętnie ubranej, uśmiechniętej pary.

- Spójrz. To twoja prababcia, z tą samą przypinką.

- Jaka ona była piękna... Nigdy nie mogę się napatrzeć.

- Mam tak samo - przyznała Callie, wzdychając. Wciąż jeszcze do niej nie docierało, że właśnie przekazała przypinkę córce, choć bardzo się cieszyła, że dożyła takiego dnia.

Wkrótce Callie wyszła, by Joan mogła w spokoju dokończyć pakowanie. Kilkadziesiąt minut później dziewczyna pojawiła się jednak w salonie, gdzie jej rodzice oglądali coś na mugolskim telewizorze. Fred jako pierwszy zobaczył rozżalenie na jej twarzy.

- Coś się stało, Jo?

- Nic, po prostu... - Joan przytuliła ręce sama do siebie. - Teraz mi się serio smutno zrobiło. Że to już mój ostatni rok. Jakoś tak zamknęłam kufer i do mnie dotarło.

- To normalne, skarbie - powiedziała Callie, a Joan westchnęła głęboko. Podeszła bliżej rodziców ze spuszczoną głową.

- Tak dotarło do mnie, że ja nawet nie wiem, co ja chcę robić po szkole.

- Nie musisz. Spójrz na mnie i George'a, poradziliśmy sobie nawet bez egzaminów i...

- Fred - napomniała go Callie.

- Ale na pewno będę mogła tu jeszcze zostać? W sensie w domu? Jak skończę Hogwart?

- No pewnie, że tak, co to za pytanie - odparł Fred natychmiast. - Choć nie zdziwię się, jak cię ten Wood jednak stąd wyciągnie.

- Jak dla nas możesz tu do końca świata mieszkać, skarbie - dodała Callie, a wtedy Joan, choć już wielka i dorosła, wcisnęła się pomiędzy rodziców, by ich przytulić.

- Kocham was - przyznała, rozklejając się na dobre, czym od razu zarobiła sobie przytulenie od obojga.

Choć starali się ją pocieszyć, następnego dnia Joan ponownie poczuła się dość załamana. Stała na peronie dziewięć i trzy czwarte i nie chciała wierzyć, że czekały ją ostatnie mecze, ostatnie wyjścia do Hogsmeade, nawet ostatnie sprawdziany czy egzaminy. Jej rodzice rozmawiali z kimś na peronie, kiedy ona poczuła, że ktoś kładzie ręce na jej ramionach.

- Dzień dobry, piękna.

Nigel wyłonił się zza niej, a następnie prędko pocałował tak, jakby nie widział jej od lat, a nie kilku dni.

- Hej - powiedziała, gdy od siebie odstąpili. Widok chłopaka wywołał u niej mały uśmiech tak czy siak, ostatecznie jednak wróciła do rozżalonej miny.

- Hej, co jest? Zrobiłem coś? - zapytał Nigel, na co Joan zaśmiała się krótko.

- Akurat nie tym razem. - Pokręciła głową. - Mam dziś słaby humor, Nigel, przepraszam.

- Heeej, zołzo. - Chłopak natychmiast ją objął. - Zaraz cię pocieszę, będzie dobrze... - mówił, po czym zniżył głos i dodał tak, by tylko ona mogła go usłyszeć:
- A jak przyjedziemy, to możemy razem iść do któregoś przejścia i tam posiedzieć bez nikogo.

- Ty to jesteś - powiedziała Joan, próbując powstrzymać uśmiech. - Ale to w sumie jest całkiem dobry pomysł...

- Ja mam same dobre pomysły.

- Dobra, dobra, bez przesady mi tu już.

Nigel zachichotał, bo robił to specjalnie. Wiedział, że nic tak szybko nie pocieszy jego dziewczyny jak możliwiość powkurzania się na niego.

- Wczoraj w ogóle sam uratowałem pacjenta mojej mamy...

- Nigel, nie przeginaj.

- W ostatniej chwili uratowałem go z łoża śmierci, moja mama mówiła, że...

- Kretyn. - Joan pstryknęła go w czoło, ale on i tak był z siebie zadowolony, widząc, że zaczynała się uśmiechać.

Patrząc na Nigela, a później na całą resztę swoich licznych przyjaciół, którzy pojawili się na peronie, Joan poczuła, że to może być mimo wszystko naprawdę wspaniały rok.

Kocie Wojny • AngelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz