🎶

314 42 100
                                    

Prezent urodzinowy dla najlepszej bednarzz. Mam nadzieję, że Ci się spodoba 💕

🎶

Przeżywałem wtedy ciężki okres. Mój ojciec znów gdzieś wyjechał z jego szurniętą szefową, studiowanie historii na najlepszej uczelni w Mondstadt wyciskało ze mnie wszystkie poty, a mi trudno było odnaleźć się w nowym mieście, nowym mieszkaniu i nowym... życiu, bo stare chciałem zostawić za sobą, tak jak Liuye Harbor, gdzie nauczyłem się, że ludzie z natury są fałszywi, a zwłaszcza ci, którym najłatwiej przychodzi zdobywanie zaufania. Moi dawni przyjaciele tacy byli, mój ojciec taki był, nawet pani z kiosku taka była, gdy uparcie wymuszała ze mnie tę jedną morę zaległości, mimo że wysypywałem przed nią całą zawartość portfela i pokazywałem, że naprawdę nie mam jej przy sobie. 

Tylko on jeden miał czystą melodię.

Poznałem go przypadkiem, choć być może lepiej będzie użyć tu słowa: poznawałem, bo trwało to naprawdę długo, nim nawiązaliśmy pierwszy kontakt. Być może to przeznaczenie umieściło go na mojej drodze na uczelnię, a może jak zwykle wyłamywał się poza wszelkie ramy i to tylko jego własny pomysł naprowadził go na dobrą ścieżkę, kto wie? Nigdy specjalnie tego nie roztrząsałem. 

W każdym razie Venti, a w tamtym czasie bezimienny uliczny muzyk, codziennie rano przed południem przesiadywał na strategicznie skrytym przed słońcem w cieniu murkiem i grał to na flecie, to na gitarze, a nawet i ukulele, przy czym czasem śpiewał, co już za pierwszym razem wywołało u mnie dziwną... tęsknotę za czymś bardzo odległym, a późniejszymi razami już pochłonęło bez reszty, wpędzając w coś, co podchodziło niemal pod obsesję. Jego głos, jego uśmiech, jego gesty. Jego piękna, czysta muzyka, która pozbywała się wszystkich moich problemów i żali, malując bielą nową, czystą kartkę, którą mogłem zapełnić, jak tylko chciałem. Dzięki której mógłbym być kimś więcej niż tylko niskim, burzliwym Xiao bez matki i znajomych. 

Takie za każdym razem miałem wrażenie i dlatego prędko, bo już po pierwszych trzech dniach, zacząłem specjalnie przechadzać się w tamto miejsce, czasami kryjąc się za drzewami i pobliskimi budynkami, żeby móc słuchać jego melodii bez ograniczeń i tak długo, jak zechcę, nie musząc przy tym uświadamiać go o mojej obecności. Chciałem być cichym fanem i przez prawie dwa miesiące, czyli około pięćdziesiąt siedem razy, udawało mi się go oszukać... a przynajmniej tak mi się wydawało.

— Ej, ty tam! Jak masz na imię?! — odezwał się kiedyś nagle, zaraz po skończeniu jednej ze skocznych piosenek, których w zanadrzu miał sporo, ale nie aż tak dużo, jak melancholijnych i wprawiających w ten dziwny stan rozkosznego otępienia. Przy ich odgrywaniu oczy mu błyszczały, a dłuższe warkoczyki z przodu latały we wszystkie strony, gdy rytmicznie kiwał głową do taktu.

Zmarszczyłem brwi, nie bardzo wiedząc, o kogo mu chodziło. Byłem pewien, że nie o mnie, w końcu mur musiał ukrywać mnie przed jego wzrokiem... a jednak już po chwili usłyszałem kroki i zza załomu ciemniej uliczki, w której siedziałem, wychylił się ten chłopak we własnej osobie, a ja nie miałem innego wyboru, jak przyjąć do świadomości, że to faktycznie to do mnie krzyczał. 

Gdybym nie miał tak bardzo wyjebane na opinię innych ludzi, prawdopodobnie spaliłbym buraka ze wstydu. Tak jedynie otaksowałem go podejrzliwym spojrzeniem, po czym rzuciłem butnie:

— Czego chcesz?

— O, nie, niczego takiego. Tylko, no wiesz, skoro już słuchasz mnie codziennie, to mógłbyś mi wrzucić chociaż piątaka, o tajemniczy nieznajomy. Z czegoś chciałbym żyć, wiesz? Życie ubogiego studenta nie jest usłane różami — rzucił nonszalancko z drwiącym, ale i lekko rozbawionym uśmieszkiem, a ja już nie byłem pewien, czy żartuje. 

Twoja Melodia ||XiaovenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz