Rozdział 4. Marceline

20 7 1
                                    


- Marceline wracaj do domu! – zawołała matka, wyglądając przez okno

Dziewczynka podniosła się z ziemi i otrzepała sukienkę z piasku. Pomachała Davidowi na pożegnanie i ruszyła w górę alejki.

W drzwiach mieszkania spotkała mężczyznę, który zapinał jeszcze pas od spodni. Wyglądał na bogatego, zresztą jak większość mężczyzn, którzy przychodzili do jej matki. Co prawda zdarzali się też tacy, którym dopisało szczęście w kartach i mogli sobie pozwolić na jednorazową wizytę, jednak większość z nich to byli stali klienci. No i był jeszcze pan Boucher, właściciel kamienicy, w której mieszkały.

-Jedz. – matka postawiła talerz z zupą na stolę

- Czemu zawsze muszę wychodzić, jak przychodzą ci panowie? – zapytała

Matka nalała sobie zupy i usiadła obok dziewczynki.

- Kwiatuszku są rzeczy, których nie rozumiesz. – upiła łyk zupy – Ale kiedyś zrozumiesz, jak już będziesz dorosła.

Marceline więcej się już nie odezwała, pozmywała naczynia i wylała brudną wodę przez okno. Do drzwi ktoś zapukał. Wiedziała, że znowu będzie musiała wyjść.

- Dzień dobry, pan do mamy? – zapytała, otwierając drzwi.

Mężczyzna potaknął i wszedł do środka. Dziewczynka zbiegła po schodach i ruszyła w dół alejki.

Wszyscy krzywo na nią spoglądali, jednak już do tego przywykła, jedynie David traktował ją normalnie. Chłopiec siedział na ziemi, tam gdzie chwilę wcześniej się bawili i układał kamienie w równych rzędach.

- Chcesz zagrać? – zapytał

- Jasne! – odparła entuzjastycznie dziewczynka – Tylko, że nie wiem jak.

- Nie przejmuj, się nauczę cię.

Chłopiec wytłumaczył jej zasady i zaczęli rozgrywkę, jak się okazało Marceline była w tym całkiem niezła. Nie spostrzegli nawet, kiedy zrobiło się ciemno.

- David! Do domu! – zawołała go babka

Pożegnali się i dziewczynka znowu została sama. Wróciła do kamienicy i usiadła na schodach przed drzwiami. Słyszała głos swojej matki, słyszała jęki mężczyzny. Zasnęła, opierając się głową o ścianę.

Śniły jej się dobre czasy. Zanim ojciec wyjechał na wojnę, z której nigdy nie wrócił, zanim matka przestała zwracać na nią uwagę i zanim matka znalazła tę pracę. Śniła o cudownych zapachach ogrodu i królewskich komnatach.

Obudził ją głośny hałas tłuczonego szkła i przeraźliwy krzyk matki. Zanim podniosła się z ziemi, kobieta wybiegła z mieszkania.

- Idź po pana Bouchera! – zawołała, zauważając dziewczynkę i wróciła do środka.

Henrick był rzeźnikiem, mieszkającym dwie przecznice dalej, więc zanim Marceline zdążyła go przyprowadzić, matka zdążyła już ochłonąć.

- Jak to się stało? – zapytał mężczyzna

Dziewczynka próbowała dostrzec o co chodzi, jednak dorośli cały czas jej zasłaniali. W końcu dostrzegła soją szansę i prześlizgnęła się między nimi. Na podłodze leżał mężczyzna, był całkiem nagi, był martwy. Marceline otworzyła oczy ze zdumienia. Matka szybko złapała ją za ramię i wyprowadziła za próg mieszkania.

Przez wiele dni pamiętała ten widok, pamiętała też rozmowę matki z panem Boucherem. Kobieta powtarzała, że tamten mężczyzna zaczął ją nagle dusić i musiała się jakoś bronić, ale nie chciała go zabić. Zastanawiała się później jak pozbyli się ciała, w krótce jednak jeden z mieszkańców znalazł w kiełbasie paznokieć.

Ostatni królOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz