Dzień, godzina 10:00 właśnie wybiła. Słońce lśni a pochmurna pogoda zaczyna zamieniać się w niebieskie błękitne niebo. Temperatura się podnosi, ciepło zaczyna ogrzewać asfalt i budynki.
Każdy spędza dziś dzień ze swoim ukochanym czy ukochaną. Spędzają je jak najlepiej potrafią by wyznać prawdziwą miłość. Lecz nie każdy obchodzi to święto, singlowie jęczą w łóżkach, ciężko pracują i myślą o czymś innym niż miłość.
Taką osobą był Gregory Montanha, samotnik od wielu lat, rozszedł się z żoną w wieku 20 lat, nie byli ze sobą za długo. Potem Greg postanowił zagadywać dziewczyny z pracy czy na mieście, miał pare romansów ale typu ,,Tydzień i Nara". Ciągle chodził z tego niezadowolony, lecz to przez jego charakter. Ciągle uważa się za najwyższego, gdy jest w pracy on jest szefem, a jak przegrywa - krzyczy i się denerwuje, aż w końcu popada w kilkudniową samotność, dlatego wszyscy wiedzą kiedy Montanha jest ma humor a kiedy nie.
Wysoki brunet, o brązowych oczach i ciemnej opalonej karnacji. Przystojny, z nutą kultury i szacunku. Popełniający wiele złych czynów za co niejeden raz beknął.
I dzisiaj też tak było.
Siedział przed biurkiem szefa Juana Pisiceli, 01 całej Policji w LS, jego przełożony którego lubił, nie bardzo ale lubił jako kolegę z pracy. Lecz tym razem to koleżeństwo trzeba było odstawić na bok.
Gregory siedział zdenerwowany przed Pisicelą, rozmawiali już od dziesięciu minut, obydwoje wymieniali zdania, Juan oskarżał, Gregory się bronił. Chodziło o akcję Policji w dzielnicy gangu w której brał udział Montanha. Wyszła z pod jego kontroli i wywiązała się strzelanina w której ucierpieli cywile.- Kapitanie Montanha ostatni raz mówię... proszę oddać odznakę. - Oznajmił po raz trzeci Juan.
Gregory spojrzał na niego zdenerwiwany, nie chciał tego robić ale niestety musiał.
- Dobra! - Brunet wyciągnął blachę z kieszeni, położył na stoliku szefa i wstał z krzesła.
- Jesteś zawieszony w obowiązkach funkcjinariusza, nie możesz brać udziału w akcjach Policji po cywilu i w umundurowaniu.
Brązowooki westchnął, obrócił się w stronę drzwi i złapał za klamkę.
- Przykro mi Monte ale nie mam wyjścia. - Odparł Juan kiedy brunet wychodził z biura.
Gregory zamknął drzwi, westchnął kolejny raz po czym udał się na hol recepcji. Odłożył tam klucz od szafki po czym wyszedł z komendy. Czuł się cholernie źle, o tej godzinie powinien być na patrolu, a teraz przez dwa tygodnie jest wolny, nie ma co robić.
Wsiadł do czarnego Dodga Chargera, odpalił silnik i pojechał z pod komendy na miasto.Wysokie budynki, ciemny asfalt i beton po którym samochód jechał, to jedynie widział, lecz jak zwykle park Mission Row w ten dzień jest wystrojony w balony w kształcie serduszek, stoiska z biżuterią, walentynkowymi rzeczami, słodyczami, lampionami i jedzeniem.
Gregory westchnął po raz trzeci uciekając wzrokiem od parku. Samotność go dobijała, chciał w końcu być z kimś, z kimś kogo naprawdę kocha ale nigdy nie odkrył kto to jest. Poza tym jego charakter zniesie tylko najdziksze zwierzę świata.
Minął światła i pojechał dalej przed siebie. Po kilku minutowej drodze dotarł do baru ,,Jęczmień" na wschodzie miasta. Zaparkował samochód na parkingu, zamknął go i poszedł do środka.
Wszedł widząc jak w barze nie jest aż tak dużo osób, jedynie siedmiu mężczyzn i jedna kobieta, plus barmanka. Podszedł do lady i usiadł na stołku barowym.
- Co dla pana? - Zapytała kobieta za ladą.
- Piwo bezalkoholowe. - Odpowiedział kładąc ręce na barze.
CZYTASZ
Samotnik w Dniu Miłości / Morwin / ONESHOT
FanfictionWalentynki, święto miłości które obchodzą wszyscy zakochani, wtedy się oświadczają, wyznają miłość czy spędzają najlepszy czas w życiu ze swoim ukochanym/ukochaną. Lecz co jeśli ten dzień jest jednym z gorszych dla Gregorego Montanhy? Przekonacie si...