Prolog: Dworzyszcze Bołboda

1 0 0
                                    


Młódka liczyła ledwie 15 wiosen i nadzwyczaj drobnej była budowy. Zmiarkował Spytko, iż dziecina – mimo ponurych przeżyć – ma wesołe usposobienie i niewinnie naiwną naturę. Mieszkała pojedynczo w zrujnowanym, zapuszczonym dworzyszczu, położonym na odludnych rubieżach lasu. Budynek był rozległy i dawniej pewnikiem zamieszkiwać w nim musiał znaczny ród. Teraz jednak po mrocznych izbach domostwa dziewki hulał wiatr, a w powietrzu unosił się przykry zapach pleśni zmieszany z niezwykłą wonią ziół i kwiatów.

- Tu jenom zbiegli przed kilkoma zimami, kiedy mego praszczura posądzono o praktykowanie złej magii i zamordowano – powiedziała Sława, nie pytana, widząc zdziwiony wzrok rycerza. – Tedy byłam dziecko, kiedy rodzice zasiedlili opuszczone dworzyszcze. Zeszłoroczną wiosną pomarli, ino mnie samotnie na naszych włościach pozostawiając – dodała.

Milcząc, zerknął na nią rycerz i przez próg przestępując do dużego pomieszczenia, wniósł na rękach przyjaciela i ostrożnie ułożył nieprzytomnego na lichej, ale szerokiej ławie, wymoszczonej niewielką ilością słomy.

- Przynieś zagotowaną szmatę i rozdziejmy mu ubranie - rzucił krótko i rozkazująco, po czym zaczął rozpinać i zdejmować niemal zupełnie zniszczoną kolczugę z Mirko.

Dziewczyna wykonała polecenie, po czym zapłoniła się. Nie widziała bowiem jeszcze w swoim życiu żadnego mężczyzny bez przyodziewku, ale równocześnie bez zbędnej zwłoki przystąpiła do pomocy w zwlekaniu ubioru z młokosa.

- Na litość Pana naszego Jezu Krysta! – krzyknęła, zasłaniając usta i szeroko otwierając oczy, kiedy po kilku minutach rozbioru zobaczyła pełną sińców, koszmarnie zmasakrowaną i przeoraną ranami do żywego mięsa, pierś rycerza.

Popłynęły strużki krwi, które wcześniej były strzymywane przez skrzepy i lepiące się do nich masywne odzienie. Przecierał Spytko kawałkiem mokrego łachmanu lecącą z nacięć juchę, równocześnie próbując nieudolnie powstrzymać krwawienie z ran – było ich wiele i sięgały bardzo głęboko.

Nie zauważył nawet, że przerażona dziewka szybko pobiegła do innej izby. Kiedy wróciła, przyniosła dziwaczną maź umieszczoną w naczyniu o niezwykłym kształcie. Nie rozpoznawał rycerz substancji, ale nie protestował, gdy drewnianą łyżką zaczęła nakładać rozmemłaną papkę na klatkę rannego. Niezwykle blisko była kostucha, niemalże czuł na swoim kark jej zimny oddech woj, i nic nie mogło raczej druhowi bardziej zaszkodzić.

Minął ledwie moment - nie odmówiłby nawet kilku pacierzy - kiedy ze zdumieniem dostrzegł, że z zamazanych ran z wolna przestaje płynąć posoka.

- Jakąż mieszankę mu podałaś? – zapytał wyraźnie zaskoczony skutecznością przygotowanego medykamentu.

- Nie wiem, łaskawy Panie – odparła Sława, w jeszcze większą konsternację wprawiając starego nobilę.

– Toż niemożliwość przecież, aby podobnie prędko poważną ranę uspokoić – rzucił podejrzliwie.

– Ociec mój myśliwca, kiedy ów poharatan był przez niedźwiedzia, nią leczył i zasklepiał nieliche zadrapania po pazurach – wyjaśniła z rozbrajającą szczerością.

Woj nie odparł już nic i popatrzył na zalepione rany, nie dowierzając własnym oczom. Do pieruna, pomyślał, czar obmierzły lub nie – żywota zdaje się mu może zratować, więc nie lza przeszkadzać białce, skoro jakie pojęcie ma. Przy tym wszystkim, jej niewinne lico i rozbrajającą natura, wzbudzała w nim poczucie zaufania. Podobna zdawała mu się do młodej wnęki, która mu po prawdziwym synowcu ostała. Zginął marno Zbylut, łeb rozbiwszy w durnym pojedynku po ćmaku, ale dziecinę po sobie macierzy pozostawił.

- Zostanę przy nim, idź jeno do łoziny i wypocznij, boś pewnikiem niemniej umęczona od nas – powiedział i klapnął na stojące obok ławy, niewysokie i niewygodne krzesło.

- Za pozwoleństwem, Panie, wolę z wami brzasku doczekać, na wszelkie wydarzenie bacząc.

- Ostań, jeżeli masz wolę z nami przebywać, jeno Ty panią domostwa jesteś, a myśmy przybysze.

Był zupełnie wyczerpany, a siedząc przemożną uczuł potrzebę snu, którego powstrzymać nie dał rady i wreszcie mocno zasnął. Sława patrzyła ino, jak głowa rycerza opada na pierś, a po niej w dół idą ramiona. Nie minęła nawet chwila, kiedy całe ciało poszło za przykładem i zwaliło się z głośnym łoskotem na podłogę, ale rosły nobila nie zbudził się, bo spał już kamiennym snem. Przykryć by wypadało – zmiarkowała w myślach dziewczyna, wyrzucając sobie, że wcześniej o żadnej płachcie nie pomyślała i po chwili wróciła do izby z dwoma okryciami z niedźwiedziej, dobrze oporządzonej skóry.

Narzuciła je na nich i przysiadła na ławce, mając w zasięgu dłoni rannego rycerza, po czym namoczyła szmatę i zaczęła z wolna, delikatnie przecierać brudne lico młodziaka. Miał piękne, szlachetne rysy. Na wysokie czoło opadały umazane krwią, jasne blond włosy, a nad zamkniętymi oczami widniały duże, rozłożyste i krzewiaste, kruczoczarne brwi. Był rosły i dobrze zbudowany – stopy wystawały mu nieznacznie za blat, na którym leżał, a ów mebel nielichej był wielkości. Bary miał szerokie, a pierś i ramiona - pełne i ładnie umięśnione.

Niezwykle podobał się dziewce, ale wiedziała, że nijakiej szansy by u podobnego Pana nie miała, boć ona przecie ładna, ale z ludu i prosta białka. Nie winna zaprzątać sobie umysłu nim zresztą, a przynajmniej nie kiedy nie wiadomo, czy wojak żywota strzyma.

Polscy Krzyżowcy. Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz