Rozdział 3

6 0 0
                                    

    - Drodzy uczniowie, przywitajcie swoją nową koleżankę w klasie, Oliwię. – wychowawczyni wyrwała mnie z zamyślenia.
    Byłem przygotowany na to, że nasza lekcja z wychowawcą przebiegać będzie tak jak zawsze: modlitwa, pogadanka, dziesiątka lub dwie różańca – zależy czy nasze oceny były złe, czy bardzo złe – i reszta czasu dla nas na użytek własny. Jak zwykle więc oparłem czoło na splecionych dłoniach i odpłynąłem do swojego świata. Oczami wyobraźni oglądałem tam siebie niedługo po skończeniu szkoły w swoim nowym domu – Kanadzie.
    - Amen. – powitały ją jednocześnie trzydzieści dwa głosy w sali.
    - Ramen. – powiedziałem równo z nimi myśląc o tym, jak bardzo chętnie zjadłbym jakiś makaron.
    Rzuciłem okiem na nową, stojącą obok nauczycielki. Była to niska, jasno ubrana blondynka o dużych, niebieskich oczach. Już jakiś czas temu słyszałem, że mamy mieć kogoś nowego w klasie. Nie wierzyłem w to, bo przecież drugi semestr trwał w najlepsze, a tu proszę, plotki się potwierdziły. Ciekawe, czy faktycznie jest siostrzenicą najwyższego urzędnika miejskiego w tym wysoce rozwiniętym kulturowo państwie – księdza. Przez te kilka sekund, na które zatrzymałem na niej swój wzrok, ona cały czas na mnie patrzyła. Rozumiem, że przygnębiona, czarna plamka na tle kolorowych i zadowolonych uczniów się wyróżnia, no ale żeby aż tak? Może włosy mi sterczą, albo mam coś na twarzy? To moja pierwsza lekcja dzisiaj, a w nocy do późna siedziałem przy biurku bawiąc się nożem na wszystkie możliwe sposoby, więc mogłem coś pominąć szykując się rano do wyjścia.
    Gdy ja po raz kolejny zanurzyłem się w odmętach własnych myśli, Oliwia o czymś mówiła. Zapewne opowiadała skąd i czemu się przepisała, może coś o swoich zainteresowaniach. Kiedy to zauważyłem, ona kończyła już swoją wypowiedź i po tym udała się do jednego z nielicznych wolnych miejsc w sali. Zajęła krzesło w trzecim rzędzie, za mną. A wtedy albo moja paranoja się nasilała, albo faktycznie czułem na sobie jej wzrok przez resztę lekcji.

• • •

    Gdy nadeszła upragniona pora powrotu do domu, ulewa szalejąca w najlepsze nie była dla mnie miłym zaskoczeniem. Owszem, lubiłem spacerować w deszczu, ale teraz jakoś nie miałem na to ochoty, zwłaszcza, że mój organizm próbował przedłużyć ferie do czterech tygodni poprzez ponowne zachorowanie. No cóż, trzeba iść na busa. Gdy czekałem na niego na przystanku kawałek od szkoły udawałem, że nie zauważam jak Oliwia, która też tam stała, na mnie patrzy. „O co jej do cholery chodzi?" pomyślałem, po czym zauważyłem swój autobus. Nie miałem przy sobie drobnych, więc postanowiłem jechać na gapę. Zresztą większość dochodu z biletów idzie na Kościół, a im już srebrników wystarczy.
    Wszedłem pewny siebie, w końcu nie raz pakowałem się ze swoim starym przyjacielem Krzysiem bez grosza przy duszy i jakoś nigdy nie byliśmy świadkami nalotu kanarów. Stanąłem w zatłoczonym busie blisko drzwi, chwyciłem się kurczowo rury przede mną i ze wszystkich sił walczyłem z przeciążeniami powstałymi w wyniku gwałtownego hamowania i przyspieszania tej potężnej maszyny podskakującej na bezbożnie podziurawionej drodze.
    - Proszę przygotować bilety do kontroli. – po dwóch przystankach odezwał się głośnik w busie znajdujący się z tyłu budki kierowcy obok pokaźnych rozmiarów krzyża.
    - No i chuj. – odpowiedziałem na to po cichu, żeby nikt nie słyszał.
    Po chwili autobus zatrzymał się na przystanku i weszło do niego dwóch kanarów. „Bilecik proszę. Bóg zapłać." słychać było co chwilę. Nadeszła moja kolej.
    - Bilecik?
    - Ja mam immunitet, mam zdjęcie z papieżem. – odpowiedziałem z powagą.
    - Dobrze, bóg zapłać. – przeżegnał się kanar i poszedł dalej.
    Mimowolnie podążyłem za nim wzrokiem i zauważyłem Oliwię. Przez chwilę patrzyłem jej prosto w oczy, zapewne z rosnącym zdziwieniem malującym się na twarzy, ale ona wcale się nie speszyła. Udałem, że zauważyłem coś niezwykle interesującego za oknem i utkwiłem wzrok w spływających po szybie kroplach deszczu.
    Wysiadłem na przystanku najbliżej swojego bloku i udałem się w jego stronę. Było to może dwieście metrów, ale przy takim deszczu szybko cały zamokłem. Włosy ciężkie od wody opadały mi na twarz i co chwilę musiałem je poprawiać, by widzieć, co jest przede mną. Minąłem kilka identycznie wyglądających bloków aż w końcu dotarłem do swojego, który poznaję sam nie wiem po czym. Kiedy otwierałem już drzwi od klatki, usłyszałem za sobą czyjeś słowa.
    - O, hej! Ty też tu mieszkasz? – wypowiedział dziwnie znajomy, dziewczęcy głosik.
     Odwróciłem się i zobaczyłem Oliwię, równie przemoczoną, jak ja.
    - Yyy... cześć. – przywitałem się zdziwiony. – No tak, mieszkam. Oliwia, tak? Z mojej klasy? – musiałem się upewnić.
    - Tak, to ja. Miło mi cię poznać, Piotrze.
    - Mi również... czekaj. Skąd znasz moje imię? – zapytałem nie wiedząc co się właściwie dzieje. Może ktoś zainstalował podsłuch w naszej leśnej melinie i teraz Oliwia ma nas inwigilować, zebrać co trzeba i pewnej nocy nawiedzi nas oddział specjalnej policji?
    - Rozmawiałam o tobie z dziewczynami z klasy. – odpowiedziała Oliwia patrząc na mnie w dziwny sposób.
    Zignorowałem to zakładając, że chodzi o głos. Kiedyś jedna z dziewczyn z klasy zdradziła mi, że na samym początku zachwyciły się moim głosem i z góry założyły, że muszę być „spoko i w ogóle". Otworzyłem drzwi i gestem zaprosiłem ją do luksusowego reliktu PRL-u z klimatyzacją, która zimą chłodziła a latem grzała. Zatrzymała się na drugim piętrze przy drzwiach po lewej i pociągnęła za klamkę. Drzwi nie ustąpiły, więc zadzwoniła dzwonkiem. W czasie gdy ja powolnie wtaczałem się piętro wyżej, nikt jej nie otworzył. Usłyszałem tylko jej niewyraźne mruknięcie.
    Przypomniało mi się, jak kilka lat temu zimą nie wziąłem ze sobą kluczy i byłem w podobnej sytuacji. Czekałem dwie godziny na klatce, która była w takim stanie, że gdy zawiało na dworze, to płonienie świec zostałyby zdmuchnięte, gdyby oświetlenie było zapewnione nimi. Zrobiło mi się jej nawet szkoda.
    - Nie masz jak wejść do mieszkania, co? – zapytałem z piętra wyżej. – jakby było ci zimno, to zawsze możesz poczekać u mnie.
    - Na prawdę? Jeju, dziękuję, to takie miłe. Niech ci bozia w dzieciach wynagrodzi! – odpowiedziała dziwnie wesoła i zaczęła wchodzić po schodach.
    Po wejściu do domu z ulgą zauważyłem, że ojca nie było w domu. Pewnie wyszedł do lekarza. Przynajmniej nie będę musiał słuchać komentarzy w stylu „Kiedy znowu przyprowadzisz tą swoją narzeczoną?". Oczywiście zostawił za sobą syf w salonie, którego pozbyłem się po prostu zamykając drzwi. Powiesiłem nasze kurtki na wieszakach i poprowadziłem ją beżowym korytarzem do mojego pokoju. Całe szczęście coś mnie podkusiło, żeby wyjątkowo złożyć łóżko rano z powrotem w formę kanapy. Poleciłem jej usiąść i po chwili przyniosłem dwa białe, parujące kubki mojej ulubionej herbaty. Zaczęliśmy rozmawiać.
    - Co cię zmotywowało do przepisania się do nas tak późno? – zapytałem, chcąc rozwiać myśli o jej przynależności do tajnej policji. – Gdzie chodziłaś wcześniej?
    - Przecież mówiłam to dzisiaj na lekcji! – powiedziała podniesionym, lecz wcale nie zdenerwowanym głosem. – Ale ty faktycznie byłeś jakiś nieobecny.
    - Tak, racja. Po prostu... modliłem się. – postanowiłem rozegrać to najbezpieczniej, jak to możliwe i udawać głęboko wierzącą osobę.
    - Oj, no nic się nie stało. – uśmiechnęła się. – No więc przepisałam się, bo stwierdziłam, że lepiej mi będzie na profilu humanistycznym. A wcześniej chodziłam do liceum imienia ojca Borowika do klasy o profilu geograficzno-matematycznym. A to co? – zapytała nagle patrząc na mój sztylet leżący w pochwie w kącie biurka, które stało na wprost nas.
    - Flet poprzeczny. – odpowiedziałem chowając nóż do szuflady biurka. – widzisz, jestem bardzo artystyczny. A ty potrafisz grać na jakimś instrumencie? – taktycznie zmieniłem temat. Jeśli jej wujkiem faktycznie jest ksiądz, lepiej żeby nie widziała noża z pentagramem na rękojeści i wizerunkami demonów na całym ostrzu.
     Dostałem go jako prezent od Satanistów, gdy do nich dołączałem kilka lat temu, kiedy nikt nie sprawdzał zawartości przesyłek zza granicy. Do tej pory to mój ulubiony nóż. Obosieczny sztylet, cały czarny z wygodną, jakby robioną pode mnie rękojeścią z malowanego na czarno drewna i małą gardą. Poza nim otrzymałem certyfikacik, kartę członkowską i naklejkę. Oliwia popatrzyła na mnie podejrzliwie, ale ostatecznie postanowiła nie drążyć tematu i udawać, że nie wie, jak wygląda flet poprzeczny.
     - Tak, umiem grać na gitarze i organach. Wujek pokazał mi jak na nich grać w kościele. – odpowiedziała tylko potwierdzając drugą część plotek. – A ty na czym jeszcze?
     - Cymbałkach. – odpowiedziałem z pełną powagą. – Ale jakoś mi nie idzie.
    - Nie poddawaj, się bóg ci dopomoże.
     Coraz bardziej przestawała podobać mi się jej osoba. Nie dość, że wszystko wskazuje na katoliczkę-fanatyczkę, to jeszcze spokrewniona z księdzem. Jeśli zaproponuje mi wspólną modlitwę, poszczuję ją metalem.
    Sięgnąłem po swój kubek herbaty, napiłem się i nieco zawiodłem. Była dobra, ale brakowało mi mleka.
     - Jakby co, uważaj na fusy na dnie, ta herbata nie jest z torebki. – powiedziałem wychodząc po brakujący składnik.
     Idąc do kuchni obejrzałem się w lustrze, zastanawiając, dlaczego co chwila wpatruje się we mnie, jakbym miał aureolę nad łbem. Nie rozmyślając nad tym jednak zbyt długo, wziąłem, co chciałem i wróciłem. I obserwowałem jej reakcję na dolewanie mleka do herbaty. Była lekko zdziwiona, że nie mam po tym odruchu wymiotnego, ale nie wyzywała mnie od degeneratów czy bezbożników tak jak niektórzy.
     - Chcesz? – zaproponowałem jej, lekko potrząsając na boki kartonem soku z krowy.
     - Nie, dziękuję, jestem normalna. – zaśmiała się. To dobry znak, nie boi się żartować obrażając kogoś jednocześnie. – Przepraszam, to tylko żart, nie chciałam cię urazić. – „Taki chuj" pomyślałem, ale się nie rozczarowałem. Aż tak.
     Kolejne kilka dłuższych chwil rozmawialiśmy o rzeczach prozaicznych pokroju rozkładu sal w szkole, planu lekcji, nauczycielach i tym podobnych, dopóki wyrażania mało przychylnej opinii na temat nauczycielki geografii nie przerwał mi dzwoniący telefon Oliwii.
     - Halo? – odebrała – Szczęść boże, mamusiu. Tak, nic mi nie jest. Było zimno na klatce i zaprosił mnie kolega z nowej klasy. Nad nami. Tak, już wracam. – rozłączyła się. – Mama dzwoniła i każe mi wracać. Bóg zapłać jeszcze raz za zaproszenie. – powiedziała wstając i odkładając kubek po herbacie.
    Odprowadziłem ją do drzwi i gdy chciałem je otworzyć, ona znów dziwnie zawiesiła na mnie wzrok.
    - Czemu tak na mnie patrzysz? – nie wytrzymałem już i zapytałem.
    - Chciałabym zobaczyć cię na stosie... – odpowiedziała cicho i wolno, przeciągając sylaby, jakby w transie.
     - Dzięki. Też cię lubię. – uśmiechnąłem się do niej krzywo.
     - Przepraszam... z bogiem! – rzuciła przez ramię wybiegając.

Ziemia ŚwiętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz