2. Kłopoty

6.9K 363 70
                                    

Wzięłam głęboki oddech, pukając do drzwi i posyłając błagalne spojrzenie Dominicowi. On wzruszył ramionami rozbawiony, widząc moje wewnętrzne męki.

- Będę się za tobą chować. - Szepnęłam, gdy nagle mama bruneta nam otworzyłam. Wykrzywiłam usta szeroko, a mężczyzna położył dłoń na dole moich pleców. Kobieta zaprosiła nas do środka.

- To tylko moja mama, a nie potwór spod łóżka. - Wyszeptał do mojego ucha, gdy już znaleźliśmy się w przedpokoju. Uśmiechałam się do teściowej, utrzymując pozory. Widziałam kątem oka, jak Dominic ma ubaw ze mnie.

- Rozgośćcie się, a ja na chwile skoczę do kuchni. - Powiedziała pospiesznie, a my skinęliśmy tylko głową w odpowiedzi. Usiadłam na brązowej kanapie, zarzucając nogę na nogę. Mężczyzna zasiadł obok i objął mnie ramieniem.

- Jednak nikt jej nie przegada. A jak usłyszę kolejne rady jak być matką, to się zastrzelę. - Mówiłam przez zaciśnięte zęby tak, aby tylko mąż mnie usłyszał. Zagryzłam wnętrze policzka, zaciskając palce na kolanie. Brunet położył dłoń na mojej. Pochylił się i przygryzł płatek ucha.

- Uwierz, wolałbym też robić coś innego, a dokładniej między twoimi nogami... - Wychrypiał, a ja się powoli odsunęłam, unosząc znacząco brwi. Błądził wzrokiem po mojej twarzy.

- Jesteśmy u twoich rodziców. - Przypomniałam mu, ale mam wrażenie, że moje słowa do niego nie dotarły.

- I co w związku z tym? Nikt nie czyta moich myśli. - Jego prawy kącik ust podniósł się cwanie. Chciałam już coś powiedzieć, gdy do salonu weszli państwo Findlay.

- Miło nam, że znaleźliście czas nas odwiedzić. - Powiedział radośnie mój były wykładowca. - Słyszałem, że znów byliście w sierocińcu. - Zmienił zwinnie temat, widząc nasze zmieszanie.

- Skoro możemy, to pomagamy. Przynajmniej próbujemy. - Stwierdziłam cicho, wzruszając ramionami. Mama mężczyzny położyła wypieki na stole. Zasiadła naprzeciwko mnie i spojrzała na nas.

- Stać nas, aby przekazać trochę pieniędzy potrzebującym. To dzieci. Nie przyszło żyć im łatwo. - Sprostował mój mąż, kładąc dłoń na moim udzie. Przykryłam ją swoją ręką. Spojrzałam na Dominica, który się do mnie uśmiechał.

Po godzinie rozmów i objadania się wypiekami teściowej, zaproponowałam kobiecie pomóc pozbierać naczynia. Weszłyśmy do kuchni, po czym włożyłam talerze do zlewu.

- Zmieniłaś go. - Doszedł do mnie głos mamy Dominica. Zmarszczyłam czoło, spoglądając na nią. - Uleczyłaś go. - Spojrzała na mnie, opierając się ręką o blat.

- Też mi bardzo pomógł. Oboje się zgubiliśmy, aby siebie odnaleźć. - Wyszeptałam pod nosem, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Teściowa się uśmiechnęła, kładąc dłoń na moim ramieniu.

- Nie mogłam wyobrazić sobie lepszej synowej. - Powiedziała i czułam, że są to szczere słowa. Odwzajemniłam jej gest. - A myśleliście o dzieciach? - Zmieniła temat, przyglądając mi się z zaciekawieniem. Było za spokojnie tego wieczoru. Nigdy więcej nie rób sobie nadziei Scarlett. To będzie trudna konfrontacja. Wzięłam głęboki oddech, przygotowując się na najgorsze.

- Nadal się leczę i oczywiście jest lepiej, ale nie jestem... - Urwałam, odwracając wzrok. Kobieta świdrowała mnie wzrokiem. - ...w stanie zajść w ciąże. - Dokończyłam, nadal na nią nie patrząc.

- Ale jak to? - Zapytała w szoku, łapiąc się za serce. Zacisnęłam wargi w wąską kreskę, otulając się tak, jakby chciała się ochronić przed nadchodzącym atakiem. Teściowa chciała coś jeszcze powiedzieć, ale do pomieszczenia wszedł Dominic. Najpierw spojrzał na mamę, a potem na mnie. Zmarszczył brwi, jakby chciał zrozumieć, co tu się dzieje. - Synu, nie chcecie dzieci? - Mężczyzna ciężko westchnął, po czym podszedł i wziął mnie w ramiona. Wtuliłam się w niego, szukając schronienia.

God of lies [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz