~2~

59 0 0
                                    




Wróciłam do Lucy, która dalej rozmawiała z Johnem, szeroko się uśmiechając. Widziałam, że zaczęli się dogadywać dlatego nie zamierzałam im przeszkadzać. Do końca lekcji zostały jakieś trzy godziny lekcyjne, dzisiejszy dzień płynął mi zadziwiająco wolno. W głowie dalej miałam wcześniejszą rozmowę z blondynem, wpatrując się wtedy w jego oczy, które miały jasny szary odcień, poczułam że automatycznie zaczęłam się pocić. Miał w nich coś hipnotyzującego, co nie pozwalało odwrócić od nich wzroku. Miał na sobie białą koszulkę z rękawami do łokci oraz czarne jeansy, mimo tego że koszulka była luźna widać było jego szerokie ramiona i rzucające się w oczy obojczyki. Cholera, wyglądał naprawdę dobrze.

Po kilku godzinach lekcji zawodowych i rozmowach z brunetką, która opowiedziała mi całą swoją rozmowę z Johnem. Chwile się nad typ zastanawiałam, ale musiałam zadać jej to pytanie, wiedząc że zna prawie każdego w tej szkole.

-Lucy? - spoglądając w jej stronę, wzięłam pasmo włosów za ucho - znasz Willhema Jonsa?

- Tak - mruknęła swoim wesołym i wysokim głosem - znaczy nie osobiście, ale każdy go zna.

Nie znałam go, nie wiedziałam kto to jest, wiedziałam jedynie, że jest okropnie przystojny i irytujący.

-Mary, to jest kapitan klubu koszykarskiego - opowiadała - chodzi do trzeciej klasy i ma chyba dwóch braci Johna i drugiego nie znam.

Kapitan klubu, trzecia klasa, psychopata jak nic.

-Straszny typ - powiedziałam, chcąc wyjść.

-Daj mi swój numer! - krzyknęła - jakoś muszę ci powiedzieć o nim więcej informacji.

Wróciłam do dziewczyny, po czym szłam w stronę szafki, żeby wziąć swój pojazd i pojechać do pracy.

****

Całe siedem godzin spędziłam na obsługiwaniu klientów, oraz dokładaniu towaru na półki. Powoli zbierałam się do domu, wyszłam z sklepu i miałam małe obawy, ponieważ było ciemno. Była dwudziesta druga trzydzieści, a ja pędziłam po ulicach San Jose, aby jak najszybciej dotrzeć do domu by nie paść ofiarą gwałtu. Po piętnastu minutach byłam pod moją klatką, na moje szczęście winda działała. Otworzyłam drzwi, rzucając się na kanapę, przypomniałam sobie, że Jones miał przyjść po swoją własność. Cóż chyba nie jest taka ważna, że o niej zapomniał i nie przyszedł.

Odpaliłam swoją konsole, włączając Fife 21 aby zrelaksować się po dzisiejszym dniu. Grałam może do dwudziestej czwartej, gdy w moim domu rozległ się dzwonek do drzwi. Przestraszona kierowałam się w ich stronę, patrząc przez wizjer. Willhem tam stał. Co on robi o tej godzinie tutaj?       Otworzyłam mu drzwi, zerkając ze złością.

-Dobry wieczór Kotku - cichy głos chłopaka rozpłynął się w moich uszach.

-Nie mogłeś przyjść jutro rano? - zapytałam, po czym jego wzrok zaczął błądzić po salonie, trafiając wzrokiem na telewizor z włączoną grą.

-Fifa? Umiesz w to grać? - parsknął, przepychając się w drzwiach.

-Nie, oglądam jak wygląda pad - opowiedziałam grzecznie, żeby blondyn nie wyprowadził mnie z równowagi.

-Masz dwa pady? - rzuci kluczki na stół, rzucając się na kanapę.

-Mam - chciałam iść dać mu przeklętą bransoletkę, aby wreszcie poszedł.

-Zobaczymy kto jest lepszy - zaczął włączać pada po czym wskazał palcem na kanape, żebym siadła obok niego.

W sumie nie czemu nie, jedna gra nikogo nie zabiła.

Silence yours feelings, lose yourselfWhere stories live. Discover now