Epilog

316 22 22
                                    

- Tym razem wygrałaś, Fortuno?

Pełen niedowierzania głos wypełnił salę, powodując, że uwaga wszystkich oderwała się od ,,telewizora", który właśnie pokazywał grupę studentów Akademii Aktorskiej w Konoha goniących za szczęściem, miłością i jak im się wydawało przeznaczeniem. Młoda, czarnowłosa dziewczyna poderwała się ze swojego miejsca przepełniona jej zdaniem całkowicie należnym jej i słusznym boskim gniewem, a gwałtowny ruch sprawił, że umieszczona na jej głowie korona przekrzywiła się pokracznie, tak, że zamiast monumentalnych murów obronnych zaczęła uosabiać całe miasto złożone z krzywych wież.

- Tym razem wygrałaś, Fortuno?! Czy ty sobie kpisz?! - warknęła dziewczyna w kierunku ,,telewizora" zupełnie jakby stojący za szklanym ekranem Neji Hyuga mógł ją usłyszeć, a co najważniejsze odpowiedzieć na jej pełne wyrzutu pytania. - Wszystkie plany moje i Ananke właśnie runęły w gruzach! Wszystkie! - krzyknęła, wyciągając przed siebie kłębek splątanych czerwonych nitek, które po chwili zaczęła szarpać i choć próbowała je w ten sposób rozdzielić i przywrócić na właściwe tory, efekt był całkowicie odwrotny. Westchnęła więc pokonana, odrzucając nici losu w najdalszy kąt pokoju, aby po chwili wznowić swój pełen oburzenia monolog. - Przyjęcie weselne na łodzi z piosenkami Céline Dion w tle. Tym razem zgodziłabym się to zrobić bez góry lodowej! Nawet mogliby mieć ogromny, tandetnie różowy tort z wizerunkami pary młodej. Hinata miałaby przepiękną suknię w kształcie bezy, podczas gdy Naruto idealnie pasujący turkusowy frak, a pierwszy toast wygłosiłby ten zboczeniec Jirayia! Byłoby doskonale! Doskonale! Ale nie! Wszystko poszło się chrzanić! W imię czego?! To moja największa porażka od czasu finału Supernatural! W imię czego pytam?!

- Ofiara.

Jedno słowo wypowiedziane spokojnym, kojącym i całkowicie rozmarzonym głosem na chwilę zatrzymało potok słów, które zdawały się nadchodzić z ust Tyche. Bogini w ułamku sekundy skupiła całą swoją uwagę na osobie, która ośmieliła się jej przerwać. Gdy tylko zdała sobie sprawę, kto nią był, przelała się przez nią nowa fala wściekłości. Furia, jakiej od wieków nie widział Olimp, przepełniła drobne ciało bogini losu i wydawała się w tej chwili na tyle destrukcyjna, że nawet Ares nieznacznie odsunął się na swoim krześle, nie chcąc wchodzić w drogę swojej kuzynce.

- Ofiara?! Ty to nazywasz ofiarą, Afrodyto? - Tyche syknęła jadowicie do siedzącej po jej lewej stronie blondynki, wskazując na nią rogiem obfitości, który jak zawsze pojawił się znikąd w jej ręku i najwyraźniej odpowiadając na jej wzburzenie, wyrzucił z siebie dużą garść różowych winogron.

Bogini miłości natomiast była daleko we własnym świecie. Dziewczyna wpatrywała się z uwielbieniem na przemian to w znajdujący się przed nią ,,telewizor", który był swoistym oknem bogów na świat i dzięki, któremu mogli śledzić losy swoich podopiecznych, to na trzymaną w jej ręku wyszczerbioną butelkę od piwa, którą zaledwie dwa tygodnie temu otrzymała jako daninę. Westchnęła radośnie, przytulając zielone szkło do policzka i delikatnie, z najwyższą czcią pocierając je kciukami, niczym największy skarb.

Bogini miłości doskonale pamiętała czasy, kiedy ludzie składali jej o wiele bardziej wartościowe i wyszukane dary, kiedy czcili ją żeglarze, pod jej opiekę oddawano całe miasta, a kobiety modliły się do niej, aby znaleźć miłość i powodzenie w małżeństwie. Te czasy jednak dawno minęły, a ona od wieków nie dostała nawet najmniejszej modlitwy, nie wspominając już o jakiejkolwiek ofierze. Stała się jedną z tych zapomnianych bogiń, w które nikt już nie wierzył, a która istniała jeszcze tylko jako ciekawy dodatek do książek lub gier. I z czasem nawet się do tego przyzwyczaiła, w końcu brak wyznawców oznaczał też brak oczekiwań względem niej, brak pracy i brak pretensji za męża, który miał o kilka centymetrów za mało lub za dużo tu i ówdzie... Wszystko jednak uległo zmianie przed dwoma tygodniami, kiedy to po raz pierwszy od tysiącleci ktoś wezwał jej wstawiennictwa i ofiarował jej... pustą flaszkę... znaczy, no, ofiarę...

Po raz kolejny potarła policzek o zielone szkło butelki, rozpływając się we wspomnieniach z tamtego wydarzenia.

Afrodyta siedziała wtedy dokładnie w tym samym miejscu, w którym była obecnie, oglądając z Dionizosem jak grupka studentów pierwszego roku medycyny w ostatnim akcie desperacji - choć może powinno się powiedzieć szaleństwa, ale nie na poprawnym nazewnictwie należy się tutaj skupić... Tak więc w ostatnim akcie desperacji przed egzaminami próbowało przywołać właśnie Tyche, aby towarzyszyła im podczas egzaminów. Sklecony z pudełek po pizzy w jednym z pokoi w akademiku ołtarz, kupione po taniości składniki lub zamienniki dla ziół, sigile narysowane kredą wyszukaną w piaskownicy pod blokiem i iście raniąca uszy starożytna greka, były więc tym, co stanowiło dla Afrodyty najlepszą rozrywkę tego dnia.

Aż do czasu...

Bo jak się okazało, może i rytuał w chałupniczej wersji nie był wystarczająco silny, aby wezwać jakąkolwiek boginię do świata ludzi, niezaprzeczalnie jednak coś uczynił. I choć Afrodyta wtedy jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy, było to coś, co miało mieć wpływ na życie niejednego człowieka. A jakby się nad tym dłużej zastanowić, to nawet dwóch całkiem potężnych boginek.

W każdym razie jedynym co zwróciło uwagę bogini miłości w tamtym czasie, był słaby blask czegoś złotego, co przetoczyło się pod jej stopami, ale zanim zdążyła nawet zarejestrować czym owe ,,coś" było okazało się, że tłumaczona przez translator Google starożytna greka działa jako całkiem skuteczny pilot do ,,telewizora" w salonie bogów Olimpu. I tak wpatrując się w niekontrolowane zmiany obrazu przed sobą, Afrodyta dowiedziała się między innymi, że Red Bull wcale nie dodaje skrzydeł, że więcej niż jedno zwierzę to jednak nie lama, że Ash z Pokemonów najpewniej nie skończy swojej podróży do ostatniego dnia istnienia świata, a Edward był najprawdopodobniej najgorszym wampirem w historii, bo nie dość, że w świetle błyszczał jakby wpadł do kadzi z brokatem, to jeszcze przemiana w nietoperza zajęła mu prawie piętnaście lat...

W każdym razie tym, co naprawdę zwróciło uwagę bogini, był obraz, który wyświetlił się na samym końcu, a mianowicie dwójka młodych mężczyzn, która spacerowała po rynku głównym w Konoha nieopodal fontanny, która niosła na sobie także jej wizerunek. Przyjrzała się im dokładniej, a jej uwagę przykuł szczególnie młodszy z nich, którym był nie kto inny jak Sasuke Uchiha.

Uśmiech ślepego losuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz