Byłem w trasie jazdy konno z Johnnym, zbliżała się północ. Nasza trasa do el Paso się przedłużyła z wielu powodów, podjeżdżając na wzgórze - zauważyliśmy dym w okolicy.
Gwałtownie się zatrzymałem, a Johnny za mną. Wskazałem ręką w stronę z której wskazywał dym, był tam rozbity jakiś obóz.
- Widzisz to, Johnny?
- Widzę.
- Dużo osób, a nie było tego jak jechaliśmy rano. Przyjrzyjmy się temu. - Powiedziałem i wyciągnąłem lornetkę, zacząłem się przyglądać obozowi.
Znajdowało się tam sporo namiotów polowych, ewidetnie nie rozkładanych na dłużej. Stały także wozy z wyposażeniem, a ludzie chodzili w tę i we tę. Przypominali bandytów.
- Myślisz że to gang Allena? - Spytał się mnie Johnny, chwilę się zastanowiłem i mu odpowiadziałem.
- Bardzo możliwe, pryzjrzyjmy się temu bliżej. - Odparłem Johnny'emu, chowając lornetkę. Następnie ruszyłem powoli koniem.
Pojechałem powoli, a on za mną. Powoli przejeżdżaliśmy ma wzgórzu nad ich obozem, odstawiliśmy konie na bezpiecznej odległości i zakradliśmy się w pobliże obozu.
Ominęliśmy uzbrojonych bandytów na czatach, wszystko wskazywało na to że to gang Allena. Schowaliśmy się za jednym głazem i gdy mieliśmy ruszyć dalej, usłyszeliśmy nagły krzyk.
- Słuchajcie mnie, ludzie! - Krzyknął mężczyzna, a my wyjrzeliśmy, delikatnie się wychylając. Smagły mężczyzna w krótkich włosach wyszedł przed namiot i stanoł na lekkim powyższeniu z kołku desek.
Ludzie zebrali się wokół niego, a ten zapalił cygaro. To był on, Patrick Allena. Zacząłem przyglądać się mu oraz powoli zsuwałem rękę w stronę kabury. Allen zaczął jednak przemówienie.
- Grupa chłopaków z Joe jest w el Paso! Spodziewają się nas, dlatego pierw uśpimy ich czujność. Wtedy uderzamy!
Johnny wtedy nagle wybuchł w agresji, przez podjął pochobną decyzję. Wyciągnął rewolwer i gwałtownie strzelił do Patricka. Pocisk jednak go minął i przeleciał obok.
Ten trafił w złożoną obok skrzynię z dynamitem, nagle eksplozja spowodowała zamieszanie. Zabiła odrazu kilku bandytów w pobliżu, a wielu zraniła. Zniszczyła też jeden wóz i zawaliła dwa namiotu.
- Kurwa! Johnny! - Krzyknąłem zszokowany, trzymając się za uszy po niespodziewanej dla mnie eksplozji.
Nie zdążyliśmy jednak omówić między sobą tej sytuacji, zaczęły świstać obok nas pociski. Odrazu stanęliśmy do walki.
Gang Allena miał stanowczą przewagę liczebną, dlatego musieliśmy jak najszybciej się zmywać.
- Wracamy do koni. Szybko! - Oznajmiłem Johnny'emu, po tym jak już straciłem całkowicie Patricka z pola widzenia.
Razem z Johnnym zaczęliśmy biec wzdłuż wzgórza i strzelać w bok, do atakujących nas bandytów. Poczułem nagły wiatr obok mnie oraz przewiew przez koszulę. Okazało się że jeden z pocisków zrobił w niej dziurę, to było zbyt blisko.
Podczas ucieczki zabiliśmi kilku bydlaków, ale było to za mało. Byliśmy bez szans więc po dotarciu na konie, odrazu na nie wsiedliśmy.
- Za szeryfem! - Usłyszałem głośny krzyk, a sekundę po tym pocisk zestrzelił mi z głowy kapelusz.
- Dalej, Johnny! - Popędziłem go, ten bez dłuższego czekania ruszył z rozpędu. Ja także ruszyłem, pospieszając swojego wierzchowca. - Wio!
Ruszyliśmy przez pustynię, zostawiając w tyle ludzi Allena. Przynajmniej tak się nam zdawało, do momentu aż usłyszeliśmy więcej nadjeżdżających koni i padające zza nas strzały.
- Kurwa! Nie odpuszczają! - Krzyknął Johnny, strzelając za siebie z rewolweru. Dalej jeźdżąc konno.
- Za to im płaci Allen! - Odpowiedziałem, również strzelając we wrogów za nami. W tej części pojedynku wciąż sprzyjał nam los.
Nie trwało to jednak długo, w pewnym momencie musielismy zjechać na drogę. Tam okrążyli nas od obu stron, mimo że przyśpieszaliśmy, nasze konie powoli padały.
Próbując skręcić w bok, mój koń najzwyczajniej w świecie się potknął. Wyleciałem jednak przez to z siodła i leciałem chwilę w powietrzu. Wylądowałem na głazie, mocno się przez to obijając.
Wziąłem gwałtowny wdech i spadłem wtedy do rowu, leżąc na plecach widziałem jak jeden z nich do mnie podjeżdża. Natychmiast wyciągnąłem rewolwer i strzeliłem w jego stronę.
Ten spadł z konia martwy, a ja wstałem na nogi. Johnny zatrzymał się obok mnie, widać wpadł na pomysł wykorzystania ogromu skał w okolicy.
Chłopcy Allena nadjeżdżali z naprzeciwka, strzelaliśmy w ich stronę. Trafiliśmy kilku z nich, my jednak też. Zauważyłem jak Johnny chwyta się za swój bók i skula się za kamieniem.
- Kurwa! - Wykrznął z bólu O'Conner.
Celowałem przed siebie, trafiając jednego z nich, wróciłem za głaz i przeładowałem rewolwer. Słyszałem jak nadbiega jeden z nich.
Celowaliśmy w siebie nawzajem, jednak to ja pierwszy pociągnąłem za spust. Mój pocisk przeleciał centralnie przez jego mostek, odrzucając go w tył.
Moment po tym odczułem ogromny ból w prawej ręce, wypuściłem z rąk rewolwer i padłem na kolana. Trzymałem się za rękę z której leciało ogrom krwi, okazało się że pocisk mocno otarł mi się o skórę dłoni.
Nie było jednak czasu na rozpacz, mimo diabelskiego bólu wziąłem rewolwer do lewej ręki i kontynuuowałem strzelanie się. Mimo że moja celność się zmniejszyła, wciąż sobie radziłem.
Po chwili Johnny mimo ran także wrócił do walki, otrzymałem przez to potrzebne wsparcie. Zaczęliśmy przyciskać ludzi Allena, a tych było coraz mniej.
Ostatni z nich w końcu padł, odetchnąłem wtedy z ulgą i schowałem rewolwer do kabury. Udałem się także do siedzącego na kamieniu Johnny'ego.
- Jesteś cały, Johnny?
- Ledwo co, Marco. - Odpowiedział mi przez zaciśnięte zęby, trzymając się ręką za ranę. - Wracajmy do miasteczka, póki żyję.
- Nie pozwolę ci tu zginąć. - Odparłem, a ten jedynie skiwnął mi w odpowiedzi głową. Zagwizdałem wtedy, a nasze konie do nas przybiegły.
Pomogłem Johnny'emu wsiąść na tył mojego konia, a ja sam wdrapałem się w siodło. Chwyciłem za lejce i powiedziałem do Johnny'ego.
- Trzymaj się mnie, młody.
Ten zrobił jak mówiłem, ruszyłem wtedy w pośpiechu. Pędziłem jak najszybciej drogami do el Paso, zaczęliśmy się zbliżać do miasteczka. Widziałem już budynki i światło.
Wjechałem do miasta, ledwo kontrolując konia przez ranną prawą dłoń. Zatrzymałem się pod gabinetem lekarza i zsiadłem z konia, prawie się wywalając. Odrazu zdjąłem Johnny'ego z konia i wszedłem z nim do środka.
- Szeryfie! Co się stało? - Zapytał się z niedowierzaniem doktor, podbiegając do mnie i biorąc odemnie Johnny'ego.
- Strzelanina z gangiem Allena. Johnny'ego trafili gdzieś w brzuch, zrobisz coś z tym? - Zapytałem się go, patrząc jak ten kładzie O'Connera na łóżku.
- Postaram się co mogę. - Odpowiedział Doktor, wyciągając swoje wyposażenie medyczne. Następnie zwrócił się do mnie, zajmię mi to chwilę...potrzebuję się skupić, szeryfie.
- Oczywiście. - Odpowiedziałem mu ze skiwnięciem głowy i udałem się do wyjścia, przed tym spojrzałem jak Doktor rozpinał koszulę Johnny'ego i przyglądał się jego ranie.
Wyszedłem wtedy z biura i zamknąłem za sobą drzwi, spojrzałem na swoją dłoń i ruszyłem do biura. Tam zatamowałem sam swoje krwawienie i odkaziłem ranę.
Wiedzą od wojskowego medyka nie poszła na marne, potem zawiązałem bandaż na ręce i wysłałem telegramem wiadomości do wszystkich okolicznych strózy prawa poza miastem prośbę o pomoc na wypadek spodziewanego ataku gangu. Wszystko zdawało się wisieć na włosku, całą noc.
![](https://img.wattpad.com/cover/306299198-288-k971073.jpg)
CZYTASZ
𝐍𝐨𝐭𝐡𝐢𝐧𝐠 𝐆𝐞𝐭𝐬 𝐅𝐨𝐫𝐠𝐢𝐯𝐞𝐧 | Red Dead Redemption
حركة (أكشن)Stany Zjednoczone, 1865. Wojna secesyjna dobiegła kresu, północ zwyciężyła. Jeden z walecznych i zasłużonych żołnierzy, został przydzielony do miasteczka el Paso jako następca szeryfa. Mowa o człowieku nazwiskiem Marco Van Winkle. Marco dość szybko...