Marzec 1901 roku, Rzym
Carlo Anzelieri od dawna nie przejmował się swoją reputacją. Po rozstaniu z żoną żył bardzo rozwiąźle — wtedy myślał jedynie o tym, by zapomnieć o swojej porażce jako męża, ojca oraz mężczyzny. Później nie miał siły, by marzyć o powrocie do rzymskiej śmietanki towarzyskiej. Alkohol, hazard i kochanki uczyniły z niego człowieka, którym jednocześnie gardził, i do którego się uciekał. Bo tak było mu wygodniej.
Ale kiedy pojednał się z Antoniną, zaczął wierzyć, że ma jeszcze szansę stać się dobrym człowiekiem. Siostra dała mu siłę, gdyż ofiarowała swą miłość i obietnicę, że on jest dla kogoś ważny. Wystarczył mały gest, jeden uśmiech, dotyk stęsknionej dłoni, by odrodzić się na nowo i powalczyć. O dzieci i o siebie. Często powracały do niego myśli, że nie zasłużył sobie na drugie życie. Przecież wyrządził tyle zła. Zniszczył młodość swoich pociech, doprowadził do rozpadu związku siostrzyczki z jego przyjacielem. Och, przyjacielem — Carlo zatracił w swym sercu owe miłość i przywiązanie. Niegdyś spędzał z Nathanem długie godziny na wspólnych rozmowach, na polowaniach i przeróżnych zawodach sportowych. Ale kiedy zaczął się od niego oddalać, myślał, że czyni dobrze, że może odrzucić ufność i męskiego powiernika, wszak w żonie odnajdywał wszystko, czego pragnął.
Ale pragnienie często dalekie jest od potrzeby. Carlo wiele razy prawdziwie zrozumiał, cóż oznacza radość dostawania. I choć gniewał się na Boga, że zakpił z jego losu, chciał mu wybaczyć; każdego dnia szukał siebie w Jego głosie i drodze, do której Ten zapraszał swoje dziecię. Carlo pragnął dostatku — zawsze było mu mało. Pragnął szczęśliwej rodziny, choć przysłaniał to marzenie własnym egoizmem. Pragnął miłości, lecz i ona wyśmiała jego jestestwo. Nie zasługiwał na nic, co przyniosło mu życie w chwili, gdy Antonina wyciągnęła do niego pomocną dłoń, gdy Nathan wybaczył mu przeszłość i ponownie otworzył serca na wspólną przyjaźń. Bo jeśli jest prawdziwa, nigdy nie ustaje.
Nie zasługiwał na nic...
Jednak jakimś sposobem oni tak nie myśleli. Oni wierzyli, że nadzieja i szansa są w stanie zmienić Carla w kogoś, kim był kiedyś, a kogo później się wstydził. Dziś znów zaczynał kochać siebie — każdego dnia, patrząc w zwierciadło, zwłaszcza swej duszy, mógł powiedzieć, że miłość rodzi tylko dobro. I on uczył się tego dobra.
— Zamyśliłeś się. — Kobieta o ciemnych falistych włosach, podeszła do mężczyzny i zatopiła dłoń w jego własnych, nieco już przydługawych. — Nie odzywasz się do mnie od kilku minut. Coś cię trapi?
Obrócił się w jej stronę, posłał kojące spojrzenie, a kącik jego ust uniósł się delikatnie. Westchnął. Ta kobieta była taka młoda i piękna. Miała przed sobą całe życie — mogła oddać je honorowemu dżentelmenowi, który uczyniłby z niej piękną damę, swą cudowną żonę. Ale ona wybrała jego. Znacznie starszy, już nie taki urokliwy jak kiedyś, po wielu przeżytych doświadczeniach, choćby zawodu i utraty rodziny — nie winien obarczać sobą kolejnej, niewinnej osoby.
— Zaczynam się martwić — dodała, gdy znów się nie odezwał. — Ach, to dziś, prawda? — Poczuła wstyd, iż zapomniała o tak ważnym dniu dla Carla. Przecież nieustannie o tym mówił, ekscytował się na myśl o spotkaniu z dziećmi i możliwością uczestniczenia w ich życiu. — Przepraszam.
— Nie przepraszaj — poprosił i położył dłonie na jej nagich ramionach. Były takie przyjemne w dotyku, aż prosiły się o pocałowanie. Uczynił to więc. Później przeniósł się na drobne policzki niewiasty, ostatecznie zaś pozwolił swym wargom zatrzymać się na jej ustach. Znów pachniały poranną kawą, z odrobiną słodyczy. Carlo uwielbiał ten zapach. — To ja powinienem cię przeprosić, Matilde. Mogłabyś żyć zupełnie inaczej, z honorem, który ci odebrałem.
CZYTASZ
Dama pewnego skandalu - DODATEK
RomanceTa sama historia, te same postaci, w tej samej odsłonie. Jeśli zastanawasz się, jak żyją bohaterowie "Damy pewnego skandalu" po roku 1895, poznaj ich dalsze losy opowiedziane w formie One Shotów. Zapraszam Cię, Drogi, Czytelniku, do tej kilkuletnie...