Lipiec 1903 roku, Londyn
Londyn nie był miastem wyjątkowym. Przynajmniej tak uważał Giovanni Anzelieri, wszak inne miejsca, w których miał okazję się dotąd zatrzymywać, budziły w nim przyjemniejsze uczucia. Ale nie mógł też powiedzieć, że nie cierpiał stolicy Anglii. No, może nie przepadał za tutejszą pogodą, zwłaszcza że przyzwyczaił się już do cieplejszych temperatur. Mimo to nie chciał stąd wyjeżdżać. Coś dziwnego, czego jednocześnie nie umiał jeszcze odkryć, wciąż trzymało go w Hotelu Savoy, który z pewnością należał do jednego z najlepszych, w jakim kiedykolwiek był.
I to tajemnicze, a zarazem irytujące „coś", stało się argumentem, które przekonało go do pozostania w tym kraju znacznie dłużej, niż początkowo planował. Musiał się dowiedzieć, cóż takiego skłaniało go do rozmyślań, bo ich źródła oczywiście nie znał. Nawet sam nie wiedział, o czym dokładnie dumał. Miał wrażenie, jakby tkwił w dziwnej sferze wrażliwości, a zarazem niechęci. Jakby czuł fizyczne przyciąganie oraz odwrotnie — może nie wstręt, choć coś do wstrętu podobnego. Och, jakże denerwował go ten stan nieświadomości! Przecież nie był człowiekiem, który rozwodzi się nad kwestią uczuć, ponieważ traktował je zbyt powierzchownie. Ale teraz... odkąd przyjechał do miasta deszczu, nie poznawał siebie. Przebywał tu dopiero drugi miesiąc, choć w przypadku Giovanniego można by rzec „aż drugi miesiąc", a czuł się tak, jakby pierwszego dnia zostawił tu cząstkę siebie. Nie, nie taką, jaką zostawiał w innych krajach. I to stało się dlań najbardziej niepokojące.
Bynajmniej nie zamierzał rozczulać się nad sobą — to tylko chwila słabości. Tęsknił za siostrą i owa tęsknota zdawała się tym właśnie powodem do złego samopoczucia, choć hrabia doskonale wiedział, że to tylko pozory. Ale wierzył w nie. Bo tak było mu najwygodniej. Czyż nie był osobą, która ukrywała się w płaszczu tchórzostwa? Tak, uciekał. Całe życie uciekał i nawet jeśli wciąż nie umiał przyznać się do tego przed samym sobą, czynił to przez strach przed odrzuceniem i przed skonfrontowaniem się ze swoją męskością.
Bo męskość to nie urok, którym przyciągał kobiety do swego łoża, a siła, którą zdołałby przeciwstawić się światu dla dobra swoich bliskich.
— Idziesz już? — spytała pewna niewiasta i wtuliła się w jego ramiona. On jednak odtrącił ją pewnym ruchem, ale tak, by jej nie skrzywdzić, i wstając z łoża, sięgnął po swoje szaty. Pogniotły się. Och, czy miał jeszcze czas na przygotowanie się do wieczorku muzycznego u pani Bryce?
Spojrzał na ścienny zegar i westchnął niezadowolony. Gdyby ta... Jak ona miała na imię? Cóż, coś jednak łączyło go z Carlem. W każdym razie, gdyby owa panna nie zajęła mu tylu minut, z pewnością już byłby w drodze do hotelu i nałożył na siebie odpowiednie ubrania. Nie lubił się spóźniać — tak, Giovanni Anzelieri w kilku aspektach życia codziennego wydawał się jednak porządnym człowiekiem — lecz coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że nie zjawi się na przyjęciu na czas. No trudno. Wolał nie zdążyć na pierwsze utwory córek organizatorki wieczorku, niż przyjść w nieodpowiednim odzieniu.
Nic nie mówiąc swojej kochance, zatrzasnął drzwi i znalazłszy wolny powóz, ruszył w kierunku Hotelu Savoy. Tam doprowadził się do porządku — znów przypominał dżentelmena, hrabiego z rodu Anzelierich i uśmiechnął się zawadiacko. Wiedział, że miejsce, do którego niebawem pojedzie, ubogacone zostanie niewinnymi damami, które zgrywać będą cnotliwe, aż w końcu poddadzą się jego urokowi. Na tę myśl w Giovannim wznieciło się jeszcze większe pożądanie oraz chęć wkroczenia do eleganckiego domu państwa Bryce.
Gdy był już w środku, okazało się, że nie przybył wcale tak późno. Co prawda nie dostąpił zaszczytu usłyszenia pierwszego utworu muzycznie uzdolnionych córek gospodarzy, lecz nie ubolewał nad tym specjalnie. Nie dlatego przecież pojawiał się w towarzystwie — te wszystkie atrakcje tak naprawdę znajdowały się na dole jego listy priorytetów. Na samej górze zaś wielkimi literami zapisane było: KOBIETY. Nieważne jakie. Giovanni lubował się i w pannach, które miały swój debiut, i w mężatkach trwających w nieszczęśliwych związkach, i we wdowach, co nie przykuwały tak wielkiej uwagi społeczeństwa. Przecież nie winien nikogo odrzucać, ponieważ każda z niewiast zasługiwała na chwilę jego uwagi.
CZYTASZ
Dama pewnego skandalu - DODATEK
RomanceTa sama historia, te same postaci, w tej samej odsłonie. Jeśli zastanawasz się, jak żyją bohaterowie "Damy pewnego skandalu" po roku 1895, poznaj ich dalsze losy opowiedziane w formie One Shotów. Zapraszam Cię, Drogi, Czytelniku, do tej kilkuletnie...