Rozdział 1

7.2K 214 22
                                    

Madryt od Nowego Jorku dzieliło ponad trzy i pół tysiąca mil i prawie siedem godzin lotu. Zgodnie z planem samolot powinien wylądować na lotnisku Johna Kennedy'ego o piątej rano, ale przez złe warunki pogodowe cały lot został opóźniony o blisko cztery godziny, co samo w sobie stanowiło niedogodność, na jaką Christian nie mógł sobie pozwolić.

Jeszcze przed wylotem zdążył poinformować ojca, że pomimo opóźnienia, dotrze na poranne spotkanie na czas. Wiedział jednak, że przed rozmową z zarządem nie zdąży już wziąć prysznica, ani zmienić garnituru.

Christian Emerson nie znosił, gdy coś nie szło po jego myśli.

Wyjrzał przez okno, starając się zignorować narastającą w nim irytacje. Gdzieś w dole, pośród mgły i chmur, majaczyła poranna panorama miasta. Za kilkanaście minut miał wrócić do codzienności, którą porzucił, wylatując do Hiszpani. Choć spędził w Madrycie tylko kilka dni, nie mógł pozbyć się wrażenia, że zdołał odzwyczaić się od szarości Nowego Jorku.

Mimo mglistej pogody prywatny samolot Emerson Company bez większych problemów wylądował na płycie lotniska, gdzie czekała podstawiona przez firmę czarna limuzyna.

Sebastian, prywatny kierowca Christiana, zapakował walizkę do bagażnika, zajął miejsce za kierownicą i poprawiając lusterko, zerknął na bruneta.

– Witamy w domu, panie Emerson.

Christian zdobył się na lekkie skinięcie. Nie miał nastroju na poranne pogawędki o pogodzie ani żadne wymuszone uprzejmości. Polecił kierowcy, aby ten zawiózł go prosto do firmy, rozsiadł się wygodniej na tylnym siedzeniu limuzyny i zamknął oczy.

Nie spał od prawie czterdziestu godzin. Przed wylotem musiał dopiąć wszystkich formalności, które miał przekazać ojcu, a w samolocie nie potrafił zmrużyć oka. Od zawsze kiepsko znosił długie loty.

Uporczywy ból rozlał się w jego skroniach, a zmęczenie echem odezwało się w każdym zakamarku ciała, które domagało się odpoczynku. Nie zdołał zapanować nad lekkim wzdrygnięciem.

– Wszystko w porządku?

Christian uniósł powieki. W odbiciu lusterka napotkał spojrzenie Sebastiana.

– Tak. – Podwinął rękaw marynarki i spojrzał na zegarek, po czym oznajmił: – Za dziesięć minut muszę być na miejscu.

Kierowca skupił uwagę na drodze, rozumiejąc, że słowa, jakie padły z ust Emersona, jasno sugerowały, iż powinien się pośpieszyć.

Przez resztę drogi w samochodzie panowała cisza, którą co jakiś czas przerywały odgłosy Nowego Jorku. Christian uświadomił sobie, że była to jedna z wielu rzeczy, za jaką nie zatęsknił w czasie swojej nieobecności w mieście.

Dotarcie do siedziby Emerson Company zajęło Sebastianowi nieco ponad dziesięć minut. Ogromny szklany wieżowiec, mieścił się w południowej części Queens. Hol, w całości zbudowany z jasnego marmuru, o tak wcześniej porze świecił pustkami. Firma budziła się do życia dopiero około dziesiątej, więc Christian dostał się do windy, nie wpadając po drodze na nikogo, z kim musiałby rozmawiać.

Gabinet mieścił się na pięćdziesiątym drugim piętrze. Do ciężkich, dwuskrzydłowych drzwi, jakie jego ojciec kazał wykonać specjalnie na zamówienie, prowadził długi korytarz. Biurko, zza którego zazwyczaj uśmiech posyłała mu śliczna, młoda asystentka, teraz było puste.

W całym budynku panowała nieprzenikniona cisza, więc Christian zdołał usłyszeć głos ojca, jeszcze zanim chwycił klamkę:

– Wiem, co robię.

the legacy [JUŻ W SPRZEDAŻY!]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz