Biegłam ile sił w nogach, nie zważając na nic. Byłam przerażona stanem Rose. Biegłam potykając się o wszytko, co było możliwe: kamienie, gałęzie i nawet własne nogi.
Nie mogę się zatrzymać... NIE MOGĘ!! Krzyczałam w myślach, aż poczułam jak moje nogi się uginają i nagle poczułam twarz w mchu, z kolana sączyła się mała stróżka krwi. Oderwałam kawałek mojej koszulki i zawiązałam ją na ranie. Wstałam i szybkim krokiem poszłam w stronę góry.
Nie wiedziałam, że potrafię tak szybko biegać... Pomyślałam i zaczęłam wchodzić do góry. Gdy byłam już na miejscu usiadłam i powoli obmyłam moją rane na kolanie i zawiązałam nowy opatrunek. Moja koszulka na tym ucierpi... Astra skoncentruj się, musisz szybko lecieć do wioski. Skarciłam siebie w myślach i nalałam wodę do manierki, wstałam i powoli zaczęłam schodzić z góry.
Łapałam się każdego drzewa napotkanego najbliżej ręki by nie upaść, co nie szło mi za dobrze. Gdy wyszłam z lasu, skierowałam się w stronę wioski już biegiem, nie zważając na ból jaki towarzyszył mi z każdym kolejnym ruchem nogi. Przeszłam przez bramę i podeszłam do Grishy, mojego sąsiada.
- Gdzie jest Rose? - spytałam zmachana jak nigdy.
- Jest u siebie, Tulip już u niej jest, ale z tego co mi wiadomo cały czas jest nieprzytomna - odpowiedział ze smutkiem wymalowanym na twarzy - A taka zdrów dziewczyna była... - powiedział ciszej.
- Dziękuję - powiedziałam i ruszyłam w stronę domu. Weszłam bez pukania, tak wiem, nie było to zbyt kulturalne, ale miałam do tego powód - Już jestem - powiedziałam wchodząc do pokoju.
- Dziecko, jak ty wyglądasz - powiedziała pani Tulip i podeszła do mnie łapiąc za policzki, okręcała moją głową w każdą stronę.
- Proszę pani... Jeszcze pani mnie uszkodzi... - powiedziałam i wyrwałam się z jej silnego chwytu.
- Całe szczęście, że tobie nic nie jest... Masz wodę? - spytała a ja wyjęłam z torby pełną manierkę wody - Dziękuję, skarbie - powiedziała.
- Wiecie co może jej być? - spytałam i spojrzałam przez ramię na mamę Rose.
- Nie słońce, jest cała rozpalona... - powiedziała zdenerwowana, ojciec Rose klęczał obok niej, trzymając ją za rękę. Rose leżała cała czerwona na policzkach, pot spływał jej z czoła i oddychała bardzo płytko.
- Na razie będziemy robić zimne okłady by zmniejszyć temperaturę ciała i pod żadnym pozorem nie dawajcie jej nic do picia, nie wiem dokładnie co jej się stało. Pójdę do siebie po jedną maść i zaraz wrócę. Astruniu możesz już iść do domu, dziękuję ci, że pobiegłaś do lasu po wodę, dobra z ciebie dziewczyna - powiedziała starsza kobieta i ujęła moje dłonie w swoje - Jak wrócisz, jeszcze raz przemyj kolano, nałóż maść, którą robiliśmy dzisiaj i nałóż opatrunek - powiedziała i puściła mnie.
- Jestem ci bardzo wdzięczny Astra, że przyniosłaś tą wodę. Bardzo mi przykro, że musiałaś przy tym ucierpieć - powiedział ojciec Rose prostując się.
- Nic mi nie jest - odpowiedziałam uśmiechając się lekko - Naprawdę nie wiem dlaczego Rose zemdlała, dzisiaj wyglądała jak zawsze, uśmiechała się, śmiała. Nic nie wskazywało by stało się coś poważnego... - powiedziałam, spoglądając w stronę leżącej dziewczyny.
- Nie zaprzątaj sobie teraz tym głowy, gdyby nie twoja szybka reakcja, skończyłoby się to o wiele gorzej - powiedziała matka dziewczyny.
- Dobrze, ja już pójdę - powiedziałam i ruszyłam do wyjścia.
Szłam powoli, noga nie bolała mnie już tak jak na początku, ale czułam lekki dyskomfort przy chodzeniu, lecz ból był do zniesienia. Byłam już pod moim domem, weszłam do niego i usłyszałam:
- Astra skarbie, już jesteś? - spytała moja matka.
- Tak, już jestem - odpowiedziałam, wchodząc w głąb domu.
- Twoi przyjaciele są w pokoju Aron'a - powiedziała a ja skierowałam się do brata.
- Myślałam, że poszliście do domu - powiedziałam, wchodząc do pokoju.
- Mieliśmy taki zamiar, ale pozwoliłaś nam iść z tobą do lasu, więc zostaliśmy tutaj - powiedział Ginro.
- Mogę iść z tobą? - spytał Aron.
- Eh... Skoro już się zgodziłam by oni poszli, to ty też możesz - westchnęłam i usłyszałam jak młody skacze z radości.
- Dziękuję siora - powiedział i rzucił się na mnie.
- Dobra, uspokój się - mówię - I powiem to jeszcze raz, macie się trzymać mnie i bardzo uważać, jakby na to nie patrzeć to są to jednak dzikie zwierzęta.
- Tak jest, pani Kapitan - zasalutowała Lily.
- No to bierzemy wszystko co potrzebne i w drogę - powiedziałam a wszyscy wstali i poszli za mną.