,,Być Szefem"
Kolejny dzień, kolejna zmiana, warta na straży porządku w ciemnym mieście. Wśród wieżowców i szarych alejek. Zielonych drzew i betonowych bloków. Niebieskiego nieba i smogu. - Los Santos. Miasto życia we wschodnim USA. Kilkumilionowa metropolia z metrem, lotniskiem, portem, pięknymi krajobrazami i bronią na dzielni.
Piękne kobiety, wysocy mężczyźni, ale też ci szarzy, z pozoru nudni ludzie lecz w rzeczywistości niebezpieczni.
Niebezpiecznych trzeba pilnować by nie byli bardziej niebezpieczni.
L.S.P.D
Policja Los Santos, kilku tysięczna armia stawiająca czoła największym przekrętom i walką w mieście. Stojąca na pierwszej linii frontu pod ostrzałem karabinów ludzi i noży władzy.
Juan Pisicela. On. Jest człowiekiem, szefem, władcą armii, który nigdy się nie poddaje. Kombinator, świetny w ofensywie i defensywie. Zawsze doprowadza do zamierzonego celu. Lecz zmęczony.
Ciągła praca za biurkiem i wyciąganie noży władzy z pleców jest męczące nawet dla osoby która nic można powiedzieć nie robi. Lecz on pracuje, jeździ na patrole, pisze raporty, sprawdza swoich ludzi, ich kilka tysięcy.
Był czwartek, chłodny, pohmurny poranek. Czyżby piątek 13-stego? Nic bardziej mylnego.
Odjebie się
Pomyślał Juan wstając zza biurka po przeczytaniu raportu z nocnej zmiany. Zaczynał dniową, zawsze w ten sam sposób, najpierw obeznanie, potem działanie. Wyszedł ze swojego małego biura przy pomieszczeniu z innymi biurkami dla oficerów. Poszedł do szatni - miejsca w którym wszyscy się spotykają, gadają, śmieją.
I tak było tym razem.
Pisicela wszedł do środka. Zamknął drzwi. I podszedł do szafki po czym ją otworzył. Zdjął z siebie czarną koszulę, i założył mundurową. Ze spodniami zrobił to samo. Zmienił czarne dżinsy na mundurówki. Potem założył pasek ze sprzętem.
Spojrzał na wszystkich w szatni - Lincolna, Sussane, Lance'a i Dante.
- Miłego patrolu. - Powiedział zamykając szafkę i wychodząc z pokoju.
- Nawzajem szefie. - Odpowiedział Trench wzdychając z niewyspania.
Szef poszedł do swojego nudnego zakątka na komendzie. Usiadł za biurkiem, złapał długopis i zaczął się nim bawić.
Co by tu zrobić?
Złapał w pierwszej chwili jakiś raport, przejrzał szczegółowo by móc coś dopisać na siłę, lecz nic nie trzeba było dopisywać. Zirytował się. Schował raport, długopis odłożył do szafki po czym wyjął z niej kluczyki do Chargera. Nie mógł wytrzymać siedzenia.
Wstał momentalnie, wyszedł z biura, i zszedł na parking podziemny pod komendą. Spojrzał na świeżego, umytego Chargera na końcu parkingu. Poszedł do niego uśmiechnięty lecz znużony ochotą pójścia spać. Wsiadł do niego, zapalił silnik po czym odjechał w ciszy z terenu komendy na zatłoczone drogi miasta.
Jeździł wśród wieżowców, ludzi, zwierząt, wśród poniektórych lamp które jeszcze się świeciły. Takie poranki tylko w jesień. Przemierzakolejne ulice, aleje, autostrady, w poszukiwaniu zła które zawsze zaplęgnie się w którejś okolicy którą trzeba znaleźć.
Nic się nie działo. Był właśnie przy kasynie, zero alkoholików, źle zaparkowanych samochodów, nic. Jechał dalej w stronę Centrum Vinewood i Banku Pacyfik. Rozglądał się po alejkach i dróżkach lecz nic nie było. Całe zło jakby wyparowało.
CZYTASZ
L.S.P.D: Problems
FanfictionCoś niezwykłego u mnie. Książka podzielona na kilka wątków połączonych ze sobą... Jeśli ktoś lubi tematy LSPD połączone z rzeczywistością myślę że się spodoba. :) Miłego czytania!