Rozdział pierwszy

2.3K 361 43
                                    

CORINA

Pięć lat wcześniej

Magia nigdy nie była dla mnie łaskawa. Podczas gdy moi bracia co pełnię przemieniali się w wilki i wybierali na długie polowania, ja siedziałam w oknie i patrzyłam w ciemny las. I tak za każdym razem. Ojciec powtarzał, że jestem wybrakowana, a im dłużej tego słuchałam, tym bardziej mu wierzyłam. Jak miałabym nie wierzyć, skoro miał rację? Fakt, że z biegiem czasu nauczyłam się wysuwać kły i pazury, a moje tęczówki mieniły się niebieskim blaskiem nie zmieniał tego, że nie byłam wilkołaczycą. W każdym razie nie w pełnym tego słowa znaczeniu.

Potrząsnęłam głową, próbując wyrwać się z nieprzyjemnych wspomnień. Opuściłam studio tatuażu i zamknęłam za sobą drzwi. Kiedy przekręcałam klucz w zamku, włoski na karku stanęły mi dęba. Spięłam się i odwróciłam, doskonale wyczuwając na sobie czyjeś spojrzenie. Omiotłam uważnie wzrokiem centrum miasteczka. Przy fontannie kręciła się grupka dzieciaków, a do wejścia do kina ciągnęła się kolejka. Nie dostrzegłam jednak nikogo, kto świdrowałby mnie spojrzeniem. Nieprzyjemne przeczucie zrzuciłam więc na karb zmęczenia.

Ruszyłam powolnym krokiem do domu, po drodze zahaczając o cukiernię. Weszłam do środka i już od progu w moje nozdrza uderzył zapach francuskich wypieków. Uśmiechnęłam się do Louise – staruszki stojącej za ladą.

– Corina – odezwała się miękko. – Co u ciebie, dziecko?

– Wszystko dobrze – odparłam i podeszłam do lodówki.

Obrzuciłam szybko wzrokiem wypieki, po czym otworzyłam usta. Jeszcze szybciej je jednak zamknęłam, bo Louise postawiła właśnie kartonik na blacie.

– Dzisiaj pełnia, prawda? – Spojrzała na mnie znacząco.

– Uhm. – Wykrzywiłam usta w grymasie, który miał być uśmiechem, ale zapewne mi nie wyszedł. – Tak, dziś pełnia. – Zbliżyłam się do kasy. – Jestem aż tak przewidywalna?

Zaśmiała się melodyjnie.

– Być może odrobinę – odparła z lekkim rozbawieniem i wydrukowała paragon.

Zapłaciłam jej za zakupy i sięgnęłam po jednorazówkę ze smakołykami. Jak co miesiąc zamierzałam noc spędzić w oknie, tęskniąc za tym, czego nie mogę robić, a czego nigdy tak naprawdę nie poznałam.

– Zamknij dziś dobrze drzwi i okna.

Palce zamarły mi na foliowym uchwycie, gdy tylko mój mózg przetworzył słowa Louise. Uniosłam głowę i wbiłam w kobietę zdezorientowane spojrzenie, podczas gdy po kręgosłupie przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz.

– Co masz na myśli...?

Poklepała mnie łagodnie po dłoni, po czym ją ścisnęła, jakby w geście pocieszenia. Żołądek zwinął mi się w powodujący mdłości supeł.

– Miałaś wizję? – wyszeptałam zdławionym głosem.

– Niezbyt wyraźną i spójną.

– Co widziałaś...?

Zerknęła w stronę drzwi, a kilka sekund później zadzwonił dzwonek zawieszony nad nimi. Louise puściła moją rękę i uśmiechnęła się do klientki. Wdały się w dyskusję – zupełnie tak, jakby mnie tu nie było. Chciałam jeszcze pociągnąć staruszkę za język, ale mieszkałam w Creek Valley wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że nic więcej mi nie powie. Mówiła tylko tyle, ile chciała. Dlatego zgarnęłam reklamówkę i ruszyłam do wyjścia.

Po opuszczeniu cukierni niemal od razu wyczułam czyjeś spojrzenie na mnie. Rozejrzałam się, ale to na nic. Nie zauważyłam niczego niepokojącego. To zaś sprawiło, że strach przepełzł mi po kręgosłupie. Louise nie zwykła wspominać o swoich wizjach. Nie dlatego, że bała się osądzania, bo wszyscy mieszkańcy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że jest wiedźmą. Tak właściwie nie mówiła o tym, bo bywała wredna.

DEVIN | Niezwykli #2 | ZOSTANIE WYDANEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz