Jeśli przyszło Wam powiadomienie o nowym rozdziale to przepraszam. Tylko czytam ostatni rozdział, bo piszę kolejny.
To co? Miłego czytania!
~~~~~
Grudzień to zdecydowanie najbardziej magiczny czas w roku. Racja, przez cały rok mamy różne święta, ale tylko pod koniec jest to coś. W Walentynki celebrujesz miłość lub zajadasz bycie singlem. W Prima Aprilis unikasz przykrych żartów, a na Święto Niepodległości całą rodziną najpierw oglądacie parady, a potem fajerwerki. Dziękczynienie jeszcze się wyróżnia, ale to jest jeden dzień, a grudzień to cały miesiąc. Zwłaszcza, że niewielka jest przerwa od Dziękczynienia do grudnia.
To właśnie w ostatnim miesiącu roku można zobaczyć nowojorczyków latających od jednego sklepu do drugiego po to, aby zakupić prezenty, dekoracje oraz składniki na świąteczną wieczerzę. Nawet jak myślą, że kupili wszystko to koniec końców przed Wigilią wrócą się jeszcze na zakupy co najmniej trzy razy. Nie można zapomnieć o Galeriowych Mikołajach - każde centrum handlowe ma własnego. Na ich kolanach siadają dzieciaki wierzące, że Święty przyjechał specjalnie dla nich z Bieguna Północnego. Piękna jest ta dziecinna naiwność, dlatego nie warto im jej przedwcześnie odbierać.
Minęło już kilka tygodni od zamieszania z multiwersum i wymazania istnienia Petera Parkera. Miasto wydawało się być niewzruszone tym, że nie tak dawno niebo się podziurawiło, a po Statui Wolności biegało trzech Spider-manów. Być może po prostu nikt o tym nie pamiętał. Najważniejsze, że każdy wrócił do swojego świata, a to uniwersum jest bezpieczne i nowojorczycy dalej mogą biegać po chodnikach, jak szczury po kanałach.
W tym całym natłoku znajdował się wcześniej wspomniany Peter Parker, który niewzruszony, całkowicie przyzwyczajony do świątecznej gorączki, szedł z uśmiechem na ustach przez centrum Manhattanu. Wracał właśnie ze swojej Wielkiej Rozmowie z MJ, jak to sobie nazwał w głowie. W ręku trzymał nawet jeszcze papierowy kubek z niedopitą kawą. Wszyscy jednak wiemy jak ta rozmowa się potoczyła, a właściwie to, że się w ogóle nie odbyła. Jednak nie zasmuciło to osiemnastolatka, wręcz przeciwnie - zrozumiał, że jego najbliżsi są bezpieczniejsi w niewiedzy i postanowił nie zmieniać tego stanu rzeczy. Przynajmniej na razie. Bardzo tęskni za składaniem klocków Lego z Nedem i za nocnymi rozmowami przez telefon z MJ. Tęsknił też, za chowaniem się przed światem na dachu szkoły mimo, że był wtedy uznawany za mordercę. Niby dalej jest, ale sprawa ucichła. Najprawdopodobniej dlatego, że nikt nie zna tożsamości Spider-mana i nie ma jak dowieść winy potencjalnemu sprawcy.
Właśnie. Szkoła. Niby tak znienawidzone miejsce, a jednak Peter oddałby wszystko za jeszcze jeden dzień siedzenia w ławce, za jeszcze jedną lekcje fizyki i jeszcze jedną wycieczkę do szafki po książki. Mógłby nawet zmieść dokuczanie Flasha, które mimo, że było okrutne to wnosiło do życia Petera bardzo dużo. Teraz chłopak musiał porzucić naukę i to nawet nie dlatego, że bez dokumentów nie ma jak wpisać się na listę uczniów.
Peter wszedł do najbliższego sklepu spożywczego. Już obok wejścia można było zobaczyć wystawę ze świątecznymi dekoracjami i słodyczami. Było tu pełno czekoladowych Mikołajów, laski cukrowe oraz pierniczki. Wszystko ładnie przystrojone w kolorach bieli, czerwieni i zieleni z domieszką złota. Peter minął kilka alejek, aż wreszcie trafił na półkę ze słodyczami. Szczęście mu dzisiaj dopisało, bo zdołał wziąć z półki ostatni kalendarz adwentowy z czekoladkami, jaki był w sklepie. Był to dodatkowy cud, bo grudzień już się rozpoczął, a tego typu kalendarze masowo wykupywane są już w listopadzie. Brunet zaniósł kalendarz do kasy, aby za niego zapłacić.
- Na ostatnią chwilę, Panie Parker. - Powiedział z uśmiechem na twarzy kasjer. Pan Miller to nieco puszysty mężczyzna około pięćdziesiątki. Miał krótkie siwe włosy i parę zielonych oczu, a na nosie okulary. Sklep prowadził razem z żoną, która z resztą kręciła się po całym sklepie, pomagając klientom znaleźć to czego szukają.
CZYTASZ
Winter Home
Фанфик~~~ Peter Parker od zawsze był tym cichym, nie wyróżniającym się z tłumu chłopakiem. Nie był zapraszany na imprezy, dokuczano mu, a rówieśnicy uważali go za kujona i dziwoląga. Był jedynie małą mrówką w ogromnym mrowisku zwanym Nowy Jork - miasta sł...