Rozdział 1

580 33 7
                                    

Wyspa Gore.

Zamieszkana przez plemię wikingów wywodzących się od samych bóstw północy- Salazara, Helgi, Roweny i Godryka. Ludzi odważnych i walecznych, posiadających rzadkie acz niezwykle dary, ale również zapatrzonych w swoje rację i miłujących wojaczkę.

Jedną z mieszkanek owej wyspy była młoda kobieta- Hermiona. Szczupła i silna, zarówno na ciele jak i duchu. Miała długie do pasa włosy, zawsze związane w staranny warkocz, gruby i lśniący. Mieszkała na granicy wioski, w lekkim oddaleniu, a jej dom otaczały wszelkiego rodzaju rośliny jako, że była zielarką. Pracowała ciężko od rana do nocy dbając o rośliny, zbierając je i ucierając na leki. nie rzadko wiązało się to z długimi wędrówkami, wspinaniem się po skałach lub nurkowaniem w oceanie.  Praca ta nadała jej sylwetce ostrości i mięśni, których pozostałe kobiety mogły jej pozazdrościć. Gdyby miały odrobinę rozumu.

Tego dnia Hermiona rozkładała zebrane zioła do suszenia na specjalnym stole w ogrodzie, gdy wiatr zawiał od strony morza przynosząc zapach soli. Jednak coś w tym zapachu zaniepokoiło młodą kobietę. Zabezpieczyła zioła przed porwaniem przez wiatr, zamknęła chatę i ruszyła wydeptaną między drzewami ścieżką na klify niedaleko przystani. Nieodparta potrzeba znalezienia się nad brzegiem morza zmusiła ją do porzucenia dotychczasowego zajęcia. Gdy stanęła na krawędzi skał, ostry wiatr załopotał jej ubraniami. Brązowe oczy przeczesywały horyzont szukając czegoś niezwykłego.

-Co tu robisz?- usłyszała za plecami głos. Spojrzała na obecnego wodza wioski- Shacklebolta.

-Wiatr znad morza przynosi zmiany – oznajmiła, a mężczyzna z trudem powstrzymał się od przewrócenia oczami. Mimo że był przyzwyczajony do jej dziwnego sposobu mówienia niezmiennie go irytował.

-Nie masz zajęć?- postanowił drążyć temat ale kobieta nie odpowiedziała. Na linii łączącej niebo i ziemię dojrzała ciemny punkt. Przez chwilę czuła zawahanie. Czy to nie omam? Jednak tuż obok zobaczyła drugi... Nie odwracając się na wodza pomknęła brzegiem klifu na przystań, a dalej ku wieży komunikacyjnej. Dopadła do ogromnego rogu zamontowanego na wieży i zadęła weń. Dwa razy krótko, raz długo, minuta przerwy i trzy długie sygnały. Z trzepoczącym sercem wyczekiwała odpowiedzi. Która wreszcie nadeszła. Dwa długie, przerwa, dwa krótkie i jeden długi. Szeroki uśmiech ozdobił dotychczas poważną twarz kobiety.

-Wracają!- zewsząd rozległy się krzyki. -Wojowie wracają!

Z całej wioski zbiegły się matki, siostry i przyrzeczone nieobecnych od dwóch lat mężczyzn, którzy wyruszyli na wojnę, po łupy i sławę. Następnie nadbiegli pozostali na wyspie mężczyźni wiwatując na cześć powracających. Trzy potężne statki powoli dopływały do przystani a znajdujący się na nich mężczyźni ochoczo odpowiadali na okrzyki. W tym czasie Hermiona zeszła z wieży i zbliżyła się do zebranego tłumu. Z wyrywającym się sercem obserwowała jak z pierwszego okrętu zeskakuje Harry, przysposobiony syn obecnego wodza i bierze w ramiona jedyną córkę rodu kowali, ognistowłosą Ginewrę. Mężczyzna wycisnął na wargach kobiety pocałunek, od którego poczerwieniała jak piwonia. Obserwując to Hermiona z początku nie zauważyła, że ktoś do niej podszedł. Dopiero cień padający na jej twarz zwrócił kobiety uwagę.

-Hermiono. Starszy brat Ginewry- Ronald wpatrywał się z żądzą w szatynkę.

-Ronaldzie.- powitała go z dystansem. Niewiele się zmienił przez dwa lata.

-Czy podczas mojej nieobecności przemyślałaś to co Ci powiedziałem?- zapytał próbując sięgnąć po jej dłoń.

-Nie.- odparła zabierając ręce. -Nie było o czym rozmyślać, bo twoje słowa nijak nie miały pokrycia w prawdzie. Przedłużyłeś ród swego ojca. Idź lepiej powitaj swoją obiecaną na żonę, bo powiła ci pięknego syna. Osobiście odbierałam poród.- rzekła wskazując na uroczą blondynkę idącą w stronę mężczyzny z małym dzieckiem na rękach, u boku matki mężczyzny. Hermiona przewidując nadchodzącą awanturę odeszła pośpiesznie niechcący na kogoś wpadając.

Dramione - Miłość w czasach wikingówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz