Prolog

18.1K 379 94
                                    


ARABELLA

Jak niemal każdy człowiek na tym świecie, miewałam sny. Nie były one jednak zwykłą fikcją, która wydostawała się z najgłębszych zakamarków naszej wyobraźni, a często miała swoje pokłady w rzeczywistości.

Bardzo brzydkiej i niewygodnej rzeczywistości.

Nieraz miałam wrażenie, że każdy przytrafiający mi się koszmar zwiastuje równie beznadziejne kilka kolejnych dni, a nawet tygodni.

Najpierw nadchodził ten potworny niepokój, jakby jakiś kamień wylądował dokładnie na dnie mojego żołądka i osadził się tam na dobre. Potem następowała zbytecznie wygórowana ostrożność i nagle wszystko, co wcześniej wydawało mi się tak zwyczajne, stało się prawdopodobnym niebezpieczeństwem. Gdy tak się działo, mało spałam, nie jadłam i właściwie w ogóle nie funkcjonowałam, a przynajmniej nie tak, jak funkcjonować powinien normalny, zdrowy człowiek. Zmieniałam się w robota czekającego na odparcie ataku.

Kiedy jednak sytuacja powoli wracała do normy, a ja zaczynałam się uspokajać, jakaś paskudna prawda wychodziła na jaw. Czyjeś słowa bądź czyny sprawiały, że znów czułam się malutka, nic nieznacząca w tym ogromnym świecie. Cały obraz mojego dotychczasowego życia zaczynał się przekrzywiać, by po wielu miesiącach po raz kolejny wrócić do punktu wyjścia.

Tak było również tego ranka, gdy kilka chwil po przebudzeniu w całym domu zastałam jedynie dziwną ciszę. Niektórzy nienawidzą hałasu, ja wiedziałam natomiast, że to właśnie w milczeniu rozpętują się największe wojny.

Na paluszkach, wciąż mając na sobie jedynie satynową piżamę i cieniutki szlafrok, zeszłam po schodach na parter. Skręciłam w lewo, gdzie mieściło się przejście do salonu i kuchni. Spodziewałam się, że zapachy przygotowywanego przez gosposię śniadania niemal od razu uderzą w moje nozdrza, lecz nic takiego się nie stało. Zegar wskazywał kilka minut po ósmej rano, a zazwyczaj o tej godzinie w domu panował zgiełk.

I znów poczułam dziwne kłucie w brzuchu, a wszelkie zmysły wyostrzyły się jak na zawołanie.

– Tato! – zawołałam, licząc, że ojciec wyjdzie zza rogu, by mnie przywitać.

Nie, żeby zależało mi na jego obecności. Wolałabym znajdować się z dala od niego, ale zawsze, gdy nie było go w domu, miałam dziwne wrażenie, że coś jest nie tak. Dużo pracował, ale w siedzibie własnej firmy pojawiał się raczej sporadycznie. Ważnych partnerów biznesowych wolał zapraszać do naszej rezydencji, jakby w ten sposób chciał przedstawić swoją gościnność i jednocześnie pochwalić się dobytkiem, w tym tak grzeczną córką.

– Tato! – powtórzyłam, przechadzając się między kolejnymi pomieszczeniami.

Kiedy dotarłam do pogrążonego w promieniach porannego słońca salonu, a tam zobaczyłam uchylone drzwi tarasowe i poczułam delikatny zapach dymu papierosowego, zamarłam. Ojciec palił tylko wtedy, gdy wyprowadziłam go czymś z równowagi. Nic innego go właściwie nie stresowało. Dopóki nic nie zagrażało reputacji naszej rodziny, mógł być spokojny.

Wątpiłam jednak, by ktokolwiek odważył się oczerniać mojego ojca. Dla świata zewnętrznego zakładał specjalnie wykreowaną maskę, która pozwoliła ludziom na oglądanie go tylko z tej dobrej i jakże fałszywej strony. Finansował ośrodki charytatywne, szpitale, kręcił się blisko ważnych osobistości, uśmiechał się do zdjęć, a do tego wszystkiego mógł pochwalić się piękną córką. Podziwiająca go społeczność nie wiedziała jednak, jak złe są nasze relacje ani jak wiele okropności wyrządził mi ten złudnie idealny człowiek.

Devoted [WYDANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz