⁂ Rozdział 1 ⁂

3.8K 220 129
                                    


Okręciłam się na krześle i spojrzałam przez wielkie okno biurowca. Westchnęłam, rozchylając starannie umalowane usta. Podniosłam się powoli i podeszłam do szyby, za którą rozciągał się widok na całe miasto skąpane w zachodzie słońca.

Mogłam tu siedzieć do nocy, od świtu, każdego dnia. Wszyscy ludzie i tak mieli mnie za zimną, bezuczuciową sukę. Córkę i wnuczkę ważniaków trzęsących fortuną. Nie miałam męża, dzieci, chwilowo nie miałam nawet faceta i słyszałam, co szepcą ludzie, szczególnie pracownicy. Nikt mnie nie chciał, bo kto by wytrzymał z taką jędzą.

Stworzyli mnie taką, zmusili do przybrania tej roli. Na moją twarz faktycznie wkradał się czasami wredny uśmieszek, ale nie oznaczał: "Mam w dupie, że twoje dziecko jest chore i musisz wyjść wcześniej", a raczej: "Jeszcze wczoraj plotkowałaś, że zostanę starą panną i nigdy nie urodzę dziecka. Bogata jestem, to sobie pewnie kupię (hehe). Biedne dziecko, matka pewnie wynajmie całodobową niańkę. A teraz przychodzisz z prośbą i udajesz milutką."
Która z nas tak naprawdę była suką, co?
Przestałam przejmować się ludźmi dawno temu. Rzadko komu ufałam, bo większość łaskawie okazywała mi swoje zainteresowanie, a później oczekiwała czegoś w zamian. Inni od razu mnie skreślali. Skoro bogata to zła, rozpieszczona, zepsuta. Bankowo.

Coś na zasadzie, nie wolno mówić grubemu, że jest gruby, bo to obraźliwe, ale chudemu można wypominać do woli niedoskonałości ciała. Dokładnie tak samo jest z bogatymi i biednymi. Biedni są szlachetni i ulepieni z twardej gliny, bo musieli sobie radzić. I nie powinno się im wypominać biedy, bo to nie ona świadczy o człowieku. Tak. Bogactwo oczywiście świadczy i oczywiście bogaci nie mają prawa mieć problemów. Tacy właśnie są ludzie. Jak mogłam nie stać się suką?

Wolałam kąsać niż dać się zjeść.

Wypuściłam powoli powietrze nosem. Takie było moje przeznaczenie, urodziłam się bogata, nie mając na to wpływu. Też swoje przeżyłam, ale nie zamierzałam się wyrzekać swoich finansów. Niby dlaczego? Za każdy banknot wylałam milion łez. Wcale nie musiałam wynagradzać sobie bólu pieniędzmi, ale skoro można, kto by nie skorzystał? Wszyscy kupujemy czekoladki, lody albo wino na pocieszenie, prawda? Ja również, tylko trochę droższe.

Obcasy zastukały o wypolerowaną posadzkę. Chwyciłam czerwony, dopasowany żakiet. Włożyłam go na siebie i zza kołnierza wyciągnęłam wiśniowe fale, pozwalając, żeby swobodnie spłynęły po plecach. Następnie chwyciłam torebkę i wyszłam ze swojego biura.

Dwie asystentki spięły się widocznie, zauważając moją obecność. Niepotrzebnie. Nigdy im niczego nie zrobiłam. Błędna opinia na mój temat wyprzedzała prawdę. Miałam to gdzieś. Chciały się bać? To niech się boją.

Ich wybór.

– Do widzenia, pani Davies.

– Do widzenia. Miłego weekendu. – Stukot butów rozlegał się w kompletnej ciszy, dopóki nie zniknęłam za windą. Chyba bały się nawet oddychać przy mnie. A mogłyby chcieć mnie poznać.

Ich strata.

Wyprostowałam się, unosząc wyżej podbródek. Duma. Tego nauczyła mnie rodzina. Nawet gdy cię upokarzają, jesteś Davies. Niepokonana, władcza, silna. Skrzydła windy zamykały się powoli, a ja nawet nie mrugałam, patrząc na delikatny uśmiech asystentki. Wyszkolony, słodki, wymuszony i przede wszystkim nieszczery. W głębi duszy nie mogła się doczekać, aż zniknę i odetchnie. Ja nie mogłam się doczekać, aż znajdę się w mieszkaniu i odetchnę.

Nasze kłamstwa.

Nie mogliśmy się doczekać, żeby ściągnąć maski.

*****

W końcu u siebie. Rzuciłam szpilki w kąt, bosymi stopami przemieściłam się do kuchni niemal tanecznym krokiem. Nalałam sobie wody i wypiłam ją duszkiem. Ściągnęłam krwisty żakiet, odkładając go na marmurowy kuchenny blat. Spojrzałam na złoty zegarek na nadgarstku. Idealnie. Szybki prysznic i akurat przyniosą jedzenie.

Zebrałam w garść pozostawiony żakiet i kierując się w stronę łazienki, rozpinałam bluzkę, odsłaniając koronkowy stanik.

Przystanęłam w miejscu, mając wrażenie, że nie jestem sama. Dreszcz strachu przeszedł po plecach, wprawiając ciało w lekkie drżenie. Odwróciłam się gwałtownie, stając twarzą w twarz z wysokim mężczyzną w kominiarce. Otworzyłam usta, ale on stłumił mój krzyk, przykładając do nich dłoń w rękawiczce.

– Będziesz grzeczna i pójdziesz ze mną. – Niebieskie oczy, od których mnie zmroziło, wpatrywały się okryte wokół czarnym materiałem. Kiwnął głową na znak, że coś ustaliliśmy, po czym poluźnił swój uścisk.

– Po moim trupie – wysyczałam, gotowa się bronić. Znów chciałam krzyknąć na pomoc, ale mężczyzna obezwładnił mnie i przyłożył coś do nosa.

– Wybacz, skarbie. Ja tam chętnie, ale umowa nie obejmowała twojego trupa.

^^^^^^

Jesteś tylko zleceniem - WydanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz