Rozdział 2

130 13 3
                                    

Abby

      Każdy poranek wyglądał w moim domu tak samo. Rozchodzące się zapachy kawy i słodkości towarzyszyły mi zaraz po przebudzeniu się, podczas gdy za ścianą słyszałam rozgrzewającego się Cole'a, który nie byłby sobą gdyby nie aktywne rozpoczęcie dnia.

     Codziennie około godziny 7:00 jedliśmy wspólne śniadanie po czym rozchodziliśmy się w drodze do szkoły lub pracy. Była to miła rutyna, bez której nie umiałam wyobrazić sobie życia.

     Moja rodzina zawsze uchodziła za ciepłą i radosną. Może i mieliśmy świetny kontakt, ale nie ukrywaliśmy, że zdarzały się zatarcia i problemy. Dobry kontakt z rodzicami dawało nam także to, że nie dzieliło nas wcale aż tak dużo w kwestii wieku. Nadal rozumieli większość dziwnych nowoczesnych rzeczy oraz także nasze wybryki, z tego powodu, że nie zdążyli jeszcze zapomnieć o swoich.

     Szkoła o 7:40 stawała się już tłoczna. Skwer zapełniał się po brzegi uczniami, którzy szukali siebie wzajemnie by razem udać się do klas. Mogłabym szczerze przyznać, że to miejsce wcale nie było takie złe na tle innych szkół w pobliżu.

      Oczywistym było to, że panowała w tam hierarchia, która dla niektórych była wyznacznikiem wartości. Wydawało się to głupie jednak naprawdę ku mojemu zdziwieniu istniały osoby, które tak właśnie dobierały sobie znajomych niczym karty z otwartej talii. Na szczycie drabiny społecznej były piękne, szczupłe dziewczyny, które najczęściej należały do cheerleaderek. Idealnie wpasowywały się w panującą na świecie zarazę kanonu piękna. Wśród nich była też Diana, która na szczęście nie była pomponiarą rodem z amerykańskiego filmu dla nastolatek. Wręcz przeciwnie - Diana Greece Morgan była istnym uosobieniem dobra i hojności.

      Zwykle Cole zabierał ją po drodze do szkoły spod jej domu, ale tego dnia przyjaciółka wysłała mu wiadomość, że pojedzie z koleżankami z drużyny. Widząc ją z drugiego końca żwirowej ścieżki, poszłam w jej stronę.

      — Hej. — Położyłam jej dłoń na ramieniu, co spowodowało, że obróciła się w moją stronę z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy.

     — O, Abby. — Odetchnęła z ulgą, a ja poczułam na sobie wzrok jej koleżanek z drużyny. Rzuciła im szybkie pożegnanie i objęła mnie ramieniem, idąc w stronę szkoły. — Słyszałam o tym, że tata wczoraj przyszedł do ciebie. — Ścisnęła moje dłonie, patrząc na mnie przepraszająco, jakby myślała, że jej tata zniszczył mi wcześniejszego wieczora humor na kilka przyszłych miesięcy. — Nie sądziłam, że poprosi cię o użeranie się z Theo. Mówił, że nie zaprzeczyłaś, ale prosiłam by dał ci spokój.

     — Nie zadręczaj się tym. — Machnęłam dłonią jakby ta sytuacja zupełnie mnie nie obeszła. — Stara się. Każdy dobry ojciec by starał się pomóc swojemu dziecku, które upada na dno.

     — Tak, ale nie powinien wciągać w to ciebie. — Jej wzrok wyrażał skruchę, podczas gdy mierzyła nim prosto i szczerze w moje oczy. — Szczególnie, że wie jak przeżyłaś jego nagłe odejście.

      — Nie wracajmy do tego. — Ucięłam.

      Nie lubiłam do tego wracać bo przepracowywałam to przez wiele godzin w gabinecie psychologa jak i w swoich czterech ścianach. Ten czas zdecydowanie nauczył mnie, że gdy desperacko goiło się bolesną ranę to nigdy nie powinno się jej rozdrapywać.

     Chwilę szłyśmy w ciszy, a może tylko mi się tak wydawało gdyż zapatrzyłam się w miejsce przy schodach gdzie zwykle paczka, do której należał Theo, rozchodziła się na lekcje. Pomimo wiecznych nieobecności nie dało wypchnąć się ich z pamięci. Przewijali się w rozmowach uczniów jak i nauczycieli na okrągło co czyniło ich najciekawszymi osobowościami szkoły. Czasem ktoś ich podziwiał, a czasem był ich przeciwnikiem. Oni jednak wydawali się żyć swoim życiem nie zważając na wszystkich wokół i nie starając się nikomu przypodobać.

Zapisane w gwiazdachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz