Kłamałeś...

786 84 35
                                    

Następnego dnia nie pojawił się na naszym stałym miejscu spotkań o tej porze co zawsze. Być może dzisiaj nie przyjdzie.  Nie zdenerwowałem się na niego, nie miałem podstaw, bo przecież mówił mi, że ma już plany. Chciałem jednak go spotkać i zapewnić go, iż nic mi się nie stało.

Od zawsze miał dziwny nawyk przyjmowania na siebie wszystkich ciosów. Czasami ich nawet nie unikał, wciąż nie mogę go zrozumieć. Odnoszę wrażenie, że on myśli, że śmierć go nie dotyczy i jest niezniszczalny. Nie chcę, żeby kiedyś zawiódł się na swoich przekonaniach.

Cały dzień przesiedziałem wewnątrz naszej kryjówki. Musiałem wyjść wcześnie, żeby rodzice nie próbowali mnie powstrzymać. Powinni już odpuścić, bo i tak ich nie posłucham. Rozumiem, gdyby to nie była sobota, wtedy mogliby męczyć mnie tymi głupimi tekstami w stylu: „nie skończyłeś jeszcze swojej edukacji!", ale dzisiaj miałem prawo pójść, gdzie tylko chcę.

Mogłem spędzić w tym budynku cały dzień. Był dla mnie miejscem, w którym mogłem się zrelaksować i zapomnieć o problemach. Do środka nigdy nie wpadał śnieg, nie wiał tutaj wiatr, więc było w miarę ciepło. Kiedyś przynieśliśmy tutaj koce, dlatego mogłem położyć się w jednym ze starych pokoi.

Wziąłem głęboki oddech i poczułem słodką woń najtańszych papierosów, które Kenny wypalał tutaj najczęściej. Zapach tytoniu wymieszał się z kurzem, poczułem suchość w gardle i kaszlnąłem kilka razy. Już kiedyś chciałem chociaż trochę wywietrzyć ten pokój, ale coś mi nie pozwala. Spędzamy tutaj najwięcej czasu i ta zniszczona i zakurzona część domu pochłonęła najwięcej naszych wspomnień. Odnoszę czasami  wrażenie, że posprzątanie go może sprawić, że je stracę. W tym pokoju pierwszy raz zapaliliśmy, upiliśmy się i po raz pierwszy uprawialiśmy seks. Czasami czuję, jakby to miejsce skłoniło nas do buntu przeciwko społeczeństwu.

Sięgnąłem po kolejny łyk piwa, wolałem to od tytoniu, może po tym muszę czasami wytrzeźwieć, ale przynajmniej nie grożą mi widoczniejsze i niebezpieczniejsze skutki w przyszłości. McCormick nie przejmuje się tym. Zapewnia mnie, że jemu nic takiego nie grozi. Faktycznie, nigdy nie zauważyłem, żeby chociażby pożółkły mu zęby.  Nie mam pojęcia jak on to robi. Wydaje mi się, że posiada wyjątkowe zdolności regeneracyjne. Nieważne, jak bardzo jest poobijany, następnego dnia wygląda jakby nic się nie stało. Zazdroszczę mu tego.

Usłyszałem na korytarzu kroki. To musiał być on. Dźwięki nie były rytmiczne, czułem, że tym razem znowu przesadził z alkoholem. Wyjrzałem z pokoju przez dziurę, w której kiedyś stały drzwi. To faktycznie był Kenny, ale raczej nie był pod wpływem alkoholu. Był za to ranny. Coś ugryzło go z nogę i dlatego utykał. Nie byłem pewny, czy chce się teraz ze mną widzieć, ale mimo wszystko wstałem i podbiegłem do niego.

-Mówiłem, że spróbuję przyjść, więc jestem... - posłał mi swój najbardziej przepraszający uśmiech.

-Co tym razem?

-Pies nie chciał się słuchać... a mięliśmy tak genialny pomysł...! — westchnął i ruszył w stronę wejścia do pokoju, gdzie wcześniej siedziałem.

Usiadł na podłodze, a ja sięgnąłem do torby, którą zabrałem ze sobą i wśród puszek, pełnych lub pustych, znalazłem niewielką apteczkę. Zacząłem ją nosić jakiś czas temu, kiedy uznaliśmy, że jest tutaj coraz niebezpieczniej i coraz częściej zdobywaliśmy niewielkie rany czy otarcia. Wiedząc, że to stare i zaniedbane miejsce, woleliśmy je odkażać. W środku znalazłem butelkę wody utlenionej i zwykłej, mydło, bandaż oraz nożyczki.

-Pokaż — powiedziałem głosem nieznoszącym sprzeciwu. Od razu to wyczuł i odsłonił łydkę, na której pozostał ślad po zębach otoczony dużą ilością krwi. Noga była spuchnięta. Przestraszyłem się, że zwierzę mogło mieć wściekliznę, ale Kenny zauważył to i wyjaśnił mi spokojnie, że to najzwyklejsze ugryzienie najzwyklejszego psa.

Czynności, które miałem wykonać, znałem na pamięć. Najpierw oczyszczenie rany, później odkażenie i zabandażowanie. Nie chciałem, żeby panowała między nami napięta atmosfera, dlatego po zakończeniu pracy delikatnie pocałowałem niezakrytą część jego łydki. Blondyn uśmiechnął się i po chwili nasze usta połączyły się w namiętnej walce o dominację. Przycisnąłem go do podłogi.

-Nie miałem dzisiaj szansy zarobić, nie kupiłem prezerwatyw — wyszeptał.

Chciałem zapytać się go, dlaczego nie zrobimy tego bez nich, ale on wyprzedził mnie i od razu odpowiedział;

-Nie robi mi to różnicy, jeśli zaraziłbym się czymś to i tak nic mi nie będzie, ale nie chciałbym ci niechcący zmarnować życia... wiesz, nie możesz przeze mnie cierpieć. Obiecałem ci.

Zbliżyłem się do niego w taki sposób, że nasze oczy były na równym poziomie.

-To mój wybór, co robię. Nie obiecuj mi niczego. — Zjechałem niżej i zostawiłem na jego szyi malinkę. Rozsunąłem jego kurtkę. Pożądałem go.  Spojrzałem na niego. Na jego twarzy zawitał niewielki rumieniec. Kenny uśmiechnął się w moją stronę co znaczyło, że pozwala mi na całkowitą dominację.

Byłem gotów, żeby pozbawić go części stroju, ale on nagle odsunął się ode mnie. Zakaszlał kilka razy i spojrzał na mnie przepraszająco. Nie do końca rozumiałem, co się właśnie stało.

-Odpuśćmy sobie dzisiaj, ok? — powiedział, a ja tylko skinąłem głowa na zgodę.

Usiedliśmy na kocu, milczeliśmy. Czasami tak się zdarzało, ale nikt z nas nie uważał tego za coś dziwnego. Każdy przecież potrzebuje chwili na przemyślenie niektórych rzeczy. Zapalił papierosa.

Patrzyłem ze spokojem na dym wydobywający się z jego ust. Wydawało mi się, że myśli o czymś bardzo intensywnie. Wiem, że jest najbardziej skupiony, kiedy ma bezpośredni kontakt z tytoniem, ale dopiero teraz zauważyłem, że przesadza. Kiedy skończył pierwszego, od razu sięgnął po kolejnego. Nie uzależnił się za bardzo?

-Wyhamuj. — Powiedziałem, słysząc moje słowa, wzdrygnął się, widocznie naprawdę bardzo się zamyślił. — Za dużo palisz.

-Martwisz się o  mnie? — odsunął rękę z papierosem od ust, ale nie miał zamiaru go gasić.

-Wydajesz na nie zbyt dużo kasy... i będziesz miał problemy ze zdrowiem w przyszłości.

-Ja i problemy ze zdrowiem? — zaciągnął się — Spokojnie, nic mi nie będzie.

Westchnąłem. Musiałem się z nim zgodzić.  Jest chyba odporny na wszystko.

-Coś nie tak? — no tak, nie odpowiedziałem mu.

-Chyba masz rację. Nie powinienem się o ciebie tak martwić. Masz talent do unikania śmierci... - zacząłem i sam sięgnąłem po papierosa. Jeden mi nie zaszkodzi.

-Naprawdę? — spojrzał na mnie zdziwiony. Nie wiem dlaczego, to chyba oczywisty fakt.

-No tak... pamiętasz, kiedy chorowałeś na zanik mięśni? Albo kiedy przez nasze miasto przeszła epidemia jakiegoś dziwnego wirusa zombie? — zacząłem wymieniać przypadki kiedy udało mu się przeżyć, chociaż był w naprawdę beznadziejnej sytuacji. Było tego naprawdę dużo, po kilkunastu przykładach miałem dość i zakończyłem wyliczanie ich — Za każdym razem miałeś niesamowite szczęście...

Znowu obrzucił mnie ty dziwnym spojrzeniem. Nie mam pojęcia o co mu chodzi. Spędziliśmy tam jeszcze jakąś godzinę, po czym on wstał, zgasił papierosa i oznajmił;

-Może jeszcze gdzieś uda mi się znaleźć szybką pracę na dzisiaj. Do zobaczenia.

Nagle stwierdziłem, że brzmi jakoś inaczej. Jego głos był zachrypnięty. Zawołałem za nim;

-Przyjdziesz jutro?

-Mam taką nadzieję — powiedział, nie odwracając się nawet.

- Kupie kondomy — chciałem, żeby dzisiejszy dzień nie zakończył się dla nas sztywno, ale on nic nie odpowiedział. Po prostu zniknął.

Niedługo później sam wyszedłem z budynku. Stwierdziłem, że skoro to sobota, to może uda mi się do kogoś wpaść i spędzić trochę czasu w innym towarzystwie niż Kenny. Nie można się przecież ograniczać do jednej osoby... Może Wendy albo Bebe? W najgorszym wypadku wyląduje po prostu na kawie u Tweeka.

Miałem nadzieję, że jutrzejszy dzień spędzę z Kennym na dość przyjemnych rzeczach.

Liar || CrennyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz