Rozdział 4.

110 15 9
                                    

Spróbowałam otworzyć oczy, ale nie udało mi się to. Były za ciężkie. Nie miałam sił, by podnieść powiek, bo wszystko mnie bolało, ale spróbowałam jeszcze raz. Później kolejny i następny. Nic się nie stało.

Dopiero po kilkunastu próbach otworzyłam oczy, aby po chwili je zamknąć. Coś strasznie raziło mój wzrok.

-Nadia? -Spytał męski głos. -Nadia, wyłączyłem już lampę, możesz otworzyć oczy.

-Kuba? -Wychrypiałam podnosząc powieki i wypatrując chłopaka.

Siedział na obrotowym krześle obok łóżka, na którym leżałam. Kuba podał mi szklankę z wodą, którą chwyciłam i napiłam się.

Gdy byłam pewna, że głos nie odmówi mi posłuszeństwa, spytałam:

-Gdzie jestem?

-W moim domu, dokładniej to w mojej mamy gabinecie.

-Nie rozumiem? Co się stało? -Zadałam kolejne pytania rozglądając się po białym pomieszczenia.

-Jest lekarzem, więc czasem przyjmuje w domu chorych, co wiązało się z wybudowaniem dla niej gabinetu -odparł uśmiechając się lekko. -Jak się czujesz?

-Trochę boli mnie lewa strona ciała, ale jest okej. Tak w ogóle co się stało?

-Nie pamiętasz?

Zamknęłam oczy próbując sobie cokolwiek przypomnieć.

Biologia, złość, samochód, światła, ciemność i ręka na moim nadgarstku.

-Bardzo mi się oberwało?

-Masz szczęście, bo w ostatniej chwili pociągnąłem cię w stronę chodnika. Jesteś tylko poobijana, bo dostałaś lusterkiem w okolice biodra.

Nastała chwila ciszy. Potrzebowałam kilku sekund na przetworzenie informacji. Ciekawe, która godzina. Pewnie tata się niepokoi, o ile jest w domu, a nawet jeśli go nie ma, to pewnie już się dowiedział od Łukasza.

-Powinnam iść już do domu, tata pewnie się martwi -odparłam wstając.

-Moja mama go już powiadomiła, ale że twoje obrażenia nie są poważne, to poprosiła go, by skończył pracę i dopiero wtedy po ciebie przyjechał.

Odetchnęłam z ulgą. Nic mi nie było, a w dodatku tata się nie martwił. Chociaż tyle problemów z głowy. Teraz tylko wymusić brak zwolnienia z w-fu, bo nie wytrwam więcej bez ćwiczeń. Poprawiłam się na łóżku i powiedziałam coś, czego się nie spodziewałam ja sama, a co dopiero Kuba:

-Dzięki. Za wszystko.

-Nawet za tą jedynkę z biologii? -Spytał po chwili nieśmiało się uśmiechając, co w jego wykonaniu było bardzo seksowne.

Ugh. Wróć. Ohyda. O czym ty myślisz, Nadia? -Skarciłam siebie w myślach i mimowolnie odwzajemniłam uśmiech blondyna.

-Nawet za to.

-To dobrze, bo by chyba były nici z naszego uczenia się? -Spytał.

-Jak na razie, to i tak to nie wypali, bo jestem tu.

Wtedy pojawiła się wysoka, szczupła blondynka w białym kitlu i wygoniła Kubę. Na pierwszy rzut oka było widać po kim chłopak odziedziczył urodę. Mieli podobne włosy, identyczne rysy twarzy i obydwoje byli wysocy. Jedynie, co ich dzieliło to oczy. Ona miała błękitne, on czekoladowe.

Kobieta uśmiechnęła się do mnie i zaczęła mnie badać. W międzyczasie przedstawiła się, jako „Paulina, mama tego fajtłapy". Była miłą i sympatyczną kobietą, która dużo mówiła, ale w tym wypadku nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie - całkiem dobrze się jej słuchało. Miała przyjemny głos, taki jak moja mama.

Miej nadzieję i walcz!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz