Prolog

83 5 4
                                    

W uszach czuła pisk. Tak ogromny, że gdy podnosiła głowę, to pod ciężarem sama mimowolnie opadała. Nie mogła się ruszyć. Ani ręką ani nogą. Gdy już chciała to zrobić, poczuła jak na jej głowę spada chłodna tafla wody. Taka, że na całym ciele czuła dreszcze. Obezwładniające. To ją natychmiast pobudziło. Z trudem uniosła głowę do góry, patrząc się na postać przed nią. Czarodziej, którego pamiętała był bez skazy. Na jej twarzy natomiast były liczne rozcięcia, w tym zaschnięta krew. Włosy miała mokre jak szczur. Wyglądała okropnie.

— Witam, wielce witam — zaśmiał się pod nosem.

Nie odpowiedziała. Patrzyła na niego przeszywającym wzrokiem. Z tyłu, ręce miała przełożone kajdankami. Tymi z dwumirytu, nie żadnymi oklepanymi. Żadnych czarów więc wykaraskać się nie mogła. Nawet nie miała na to siły.

Czarodziej zmienił nagle swój wyraz twarzy w czystą powagę, emanującą wokół niego. Kucnął przed nią, unosząc lekko podbrodek.

— Myślałaś, że ujdzie Ci to na sucho, co? — zapytał — Czego szukałaś?

— Potrzebowałam megaskopu.

Czarodziej zaśmiał się, kiwając palcem. Po chwili uderzył ją. W twarz. Z otwartej dłoni tak, że aż pociekła jej ponownie krew.

— Ponawiam. Czego, żeś kurwa, szukała.  — wysyczał przez zaciśnięte żeby.

— Twojej starej jak miała mi łoże czyścić— opluła mu twarz.

Czarodziej oburzył się. Cisnął w nią mocą, która jak liny przyparła ją do skały.  Owijała się wokół mięśni. Ściskając, owijając aż brakowało jej tchu.

— Pytam ostatni raz.

— Megaskop. Musiałam znaleźć miecze. Jak nie widzisz, tępy chuju, to jestem wiedźminem  — powiedziała z sarkastycznym uśmiechem.

— Łżesz, kobiety nie są wiedźminami.

— A chcesz się przekonać? — dopytała, tracąc więcej tchu.

Gdy była już na skraju omdlenia, czarodziej puścił. Liny zniknęły, a klatka dziewczyny poruszała się szybko. Góra dół, góra dół. I tak ciągle. Odszedł na bok, myślał i myślał, nie mogąc dojść do jakichkolwiek związków.

— Jak mam ci wierzyć?

— Na słowo — rzekła. — Chyba, że chcesz na mały palec. Jak wolisz.

Pokiwał głową w obie strony. Westchnął tak głośno, że rozniosło się echem w całym pomieszczeniu. Miała czas się rozejrzeć wokół siebie. Półki. Regały. Po chwili zdała sobię sprawę, że już tu była. To jego komnata.  Sekundę później pochylił się na nią, tak, iż czuła jego oddech na swojej twarzy. Patrzył się na nią wnikliwie. Czytał jej w myślach.

— Przeklinam twoje czyny. Nieszczęścia, będą cię spotykać, ilekroć nie wykażesz się pokorą. Pokorą. — powtórzył jej prosto w twarz, spluwając lekko na policzek śliną.

Choć patrzyła się na niego z sarkastycznym uśmiechem, to czuła lekką grozę. Bo właśnie taka była. Na zewnątrz ostra, a w środku delikatna, pochłonięta wodzą mroku.


Czas Mroku | The Witcher - Część IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz