— Jak się czujesz?
Dziewczyna podniosła zaspany wzrok znad ściskanej w dłoni butelki wody, gdy rozbrzmiał nad nią znajomy, łagodny głos. Michonne stała obok samochodu, ściskając w dłoniach jakiś zwinięty materiał. Przyglądała jej się z troską i do pewnego stopnia także bezsilnością ukrytą w oczach. Samurajka westchnęła cicho, wodząc spojrzeniem przez obitą twarz koleżanki i zatrzymując się dłużej na jej szyi. Delikatna skóra nosiła teraz na sobie czerwonawe pręgi, które układały się w kształt palców.
Widok odbitych śladów automatycznie przywołał do umysłu czarnoskórej retrospekcję poprzedniej nocy. Krzyki, płacz, krew. Ochrypły głos Ricka, błagającego o litość dla pozostałych, urywany, spazmatyczny szloch Carla wyrywającego się jednemu z członków tamtej grupy. Głuche odgłosy pięści kolidujących z twarzą Daryla, stłumione jęki bólu mężczyzny, gdy nie był w stanie podnieść się na nogi.
I w końcu ten przerażający, dręczący umysł świst wydobywający się z gardła Riley, gdy jej oprawca próbował ją udusić.
Wszystko wydarzyło się tak szybko, że niektóre fragmenty tego incydentu dotarły do Michonne dopiero później. Kiedy powietrze uspokoiło się, a zagrożenie zostało zlikwidowane i już nic więcej nie groziło jej bliskim ani jej samej. Przez całą noc siedziała z Carlem, uspokajając chłopca, którego o mały włos nie spotkała największa krzywda. Michonne nawet nie chciała sobie wyobrażać co by się stało, gdyby Joe zastrzelił Ricka nim temu udało się uwolnić.
Ofensywa miała miejsce pod osłoną nocy. Ale to właśnie teraz, w świetle dnia, na wierzch wychodziły prawdziwe rany.
Riley spotkała spojrzenie Michonne i przyłożyła do czoła dłoń, tworząc nad oczami prowizoryczny daszek, gdy poranne słońce ją oślepiło. Dziewczyna wyglądała zdecydowanie lepiej, niż Michonne podejrzewała że będzie się prezentować. Mimo to, każdy kolejny siniak jaki była w stanie wyłapać na skórze dziewczyny był jak brutalne przypomnienie o tym, jak blisko otarli się o tragedię.
Choć bystremu spojrzeniu samurajki nie uszło to, że część obrażeń Riley musiała być przynajmniej sprzed kilku dni.
— Lepiej niż wyglądam. — Riley odpowiedziała dopiero po dłuższej chwili. Jej głos był zachrypnięty, ale i tak nie brzmiał aż tak źle jak na kogoś, kto parę godzin wcześniej został prawie uduszony. Albo rzeczywiście nie odczuła aż tak mocno efektów zeszłej nocy, albo bardzo chciała żeby pozostali tak myśleli.
Michonne westchnęła i usiadła na ziemi obok niej, opierając plecy o karoserię samochodu. Obie przez moment milczały. Riley wpatrywała się pustym, nieobecnym wzrokiem w swoje dłonie, jakby próbowała wyczytać z nich dlaczego całe zło tego świata skupia się właśnie na nich. Jej oczy co jakiś czas zmieniały jednak punkt obserwacji; dziewczyna zerkała bowiem sporadycznie w kierunku lasu, doszukując się między drzewami znajomej sylwetki myśliwego. Daryl obudził się przed nią - o ile w ogóle zdołał zasnąć - i wstawił ją do samochodu, gdzie Michonne udało się zorganizować trochę więcej miejsca. Zniknął w lesie zanim się obudziła i nie wrócił do tej pory.
Martwiła się. Oczywiście, że się martwiła. Nawet, jeśli nie przyznawała tego na głos, zmartwienie miała tak naprawdę wypisane na twarzy. A Michonne w momencie zrozumiała, czyjego powrotu wyczekuje dziewczyna. Ponieważ dokładnie ten sam wyraz miał w oczach Dixon, gdy wkładał ją ostrożnie do samochodu, a ona była tak bardzo wyczerpana, że nawet tego nie zauważyła.
— Wróci. Nie zamartwiaj się aż tak. — ciemnoskóra szturchnęła ją delikatnie w bok. Riley zamrugała zaskoczona i odwróciła do niej głowę, zupełnie jakby dopiero w tamtej chwili się zorientowała, że Michonne wciąż obok niej była.